Seks w wielkim mieście
Na początku od razu wyjaśnię, żeby nie było wątpliwości – bardzo lubiłam serial. Drugie wyjaśnienie dotyczy moich oczekiwań – nie oczekiwałam dzieła, głębokich emocji, ani większych przeżyć. Chciałam się dobrze bawić. Nie sądziłam jednak, że prócz paru dowcipów, czeka mnie też ogromne zażenowanie i wstyd. Że ktoś coś takiego w ogóle nakręcił. Nie staję po żadnej ze stron w wojnie o marki, metki, drogie ciuchy i buty (szczególnie buty) czyli powszechny materializm i konsumpcjonizm bohaterek. Byłam na to przygotowana w jakimś stopniu. Jednak, jak się okazało, w niewystarczającym. Po wyjściu z kina dotarło do mnie, że właściwie mam jeden problem w życiu: nie mam kolekcji nowych butów po 525 USD za parę. To dramat. Zastanawiałam się nawet, czy twórcy po prostu nie chcieli wyśmiać swojego własnego serialu – na zasadzie „chcieliście film – to macie”. Ale to jednak niemożliwe, oni zrobili to na serio. W jedynym momencie, kiedy byłam o krok od wzruszenia, w scenie pożegnania Carrie ze swoją asystentką, główna bohaterka mówi „Przywróciłaś mnie do życia” … a co odpowiada asystentka? Jakieś propozycje? „A …