Miesiąc: czerwiec 2008

Seks w wielkim mieście

Na początku od razu wyjaśnię, żeby nie było wątpliwości – bardzo lubiłam serial. Drugie wyjaśnienie dotyczy moich oczekiwań – nie oczekiwałam dzieła, głębokich emocji, ani większych przeżyć. Chciałam się dobrze bawić. Nie sądziłam jednak, że prócz paru dowcipów, czeka mnie też ogromne zażenowanie i wstyd. Że ktoś coś takiego w ogóle nakręcił. Nie staję po żadnej ze stron w wojnie o marki, metki, drogie ciuchy i buty (szczególnie buty) czyli powszechny materializm i konsumpcjonizm bohaterek. Byłam na to przygotowana w jakimś stopniu. Jednak, jak się okazało, w niewystarczającym. Po wyjściu z kina dotarło do mnie, że właściwie mam jeden problem w życiu: nie mam kolekcji nowych butów po 525 USD za parę. To dramat. Zastanawiałam się nawet, czy twórcy po prostu nie chcieli wyśmiać swojego własnego serialu – na zasadzie „chcieliście film – to macie”. Ale to jednak niemożliwe, oni zrobili to na serio. W jedynym momencie, kiedy byłam o krok od wzruszenia, w scenie pożegnania Carrie ze swoją asystentką, główna bohaterka mówi „Przywróciłaś mnie do życia” … a co odpowiada asystentka? Jakieś propozycje? „A …

Things We Lost in the Fire („Druga Szansa”)

W tym filmie nie popisał się tylko tłumacz tytułu. Obserwuję tę dziwną manierę polskich tłumaczy, którzy udają, że wiedzą więcej, że lepiej zrozumieli bądź pomogą widzom w lepszym zrozumieniu. Bardzo mnie to irytuje i uważam, że twórcy powinni sobie tytuły zastrzegać. Jeśli tytuł nie jest idiomem lub faktycznie czymś nieprzetłumaczalnym, jakim prawem tłumacz uważa, że lepiej dopasuje polskie brzmienie tytułu? Ale to naprawdę jedyna rzecz, która mi w tym filmie nie odpowiada. Poza tym, kino jest inteligentne, niebanalne i niedosłowne. Potrzebowałam takiego filmu, który na fali już powoli wchodzącej letniej ramówki telewizyjnej odbija się od rzeczywistości mocnym kontrastem. Film jest o utracie bliskiej osoby, o szczęśliwej miłości i jej nagłym braku, o wieloletniej męskiej przyjaźni, o walce z nałogiem, o śmierci bliskiej osoby. Film jest o wielu ważnych tematach i nie popada w zbytni sentymentalizm, ani przesadę praktycznie w żadnym momencie. Ma kilka smaczków. Takich jak niechronologiczny montaż czy jak słuchanie muzyki przez słuchawki – słyszy ją również widz. Głośniej niż muzykę w tle. A potem, kiedy bohater ściąga słuchawki, muzyka zamienia się właśnie w …

Boathouse

Kiedy tylko zrobi się ciepło, wyjdzie słonko, trawa się zazieleni i panuje ogólne przekonanie, że do lata jest tuż tuż, warto odwiedzić Boathouse. Świetnie usytuowana nad Wisłą elegancka restauracja w żadnym wypadku nie przypomina – jak z nazwy można byłoby przypuszczać – nadmorskiej knajpy rybnej. Przynajmniej nie takiej, o jakich chcemy jak najszybciej zapomnieć ilekroć przypominamy sobie woń smażonej ryby, widok frytury wielokrotnie używanej do przygotowania frytek i wyraz twarzy pań obsługujących. Boathouse to restauracja elegancka. Zapraszam na na fanpage, Twitter i Instagram Frobloga. Zachęcam też do prenumerowania newslettera Frobloga. Co tydzień w piątek wysyłam podsumowanie moich relacji. Wystarczy podać swój adres e-mailowy tutaj: Email *

21

Czekałam na „21” od czasu, kiedy po raz pierwszy zobaczyłam zwiastun. Dynamiczny, świetnie zrealizowany – wręcz teledyskowo, z Kevinem Spacey, o hazardzie … nic tylko oglądać. To było kilka miesięcy temu, ale pomimo tego pamiętałam o tym filmie i wyraźnie się niecierpliwiłam, że jeszcze go nie ma (choć większość zwiastunów zapominam po 15 minutach od ich obejrzenia). Na dodatek ten film wyprodukował sam Spacey, więc dodatkowy plus. Mam duży szacunek dla tego aktora. Fabuła jest znakomita, trzeba przyznać, choć żadna to zasługa filmu. Być może tylko należy docenić pomysł sfilmowania książki Bena Mezricha “Bringing Down the House: The Inside Story of Six M.I.T. Students Who Took Vegas for Millions”. Po takim tytule wszyscy wiedzą o co chodzi w filmie. Szczególnie utalentowani matematycznie studenci pod okiem swojego profesora matematyki wygrywają w Vegas duże pieniądze. Proste. Niby tak, ale film trwa ponad 2 godziny. Moim zdaniem za długo. Oczywiście są momenty, że napięcie trzyma, ale są niestety i takie, gdzie widz ucieka myślami w inną stronę. Trochę za dużo kolejnych karcianych akcji, zbliżeń samych kart, twarzy graczy …

Cassandra Wilson “Loverly”

Kiedy wydaje płytę Cassandra Wilson, fani wiedzą o tym z dużym wyprzedzeniem i na tę płytę czekają. Światowa premiera najnowszego CD Cassandry miała miejsce 10. czerwca 2008, ale w przedsprzedaży można było już kupić tę pozycję od kilku dni. Kupiłam. Przesłuchałam kilkakrotnie. Cassandra tym razem klasycznie, oszczędnie, wręcz minimalizuje środki artystyczne. Wykorzystuje dosłownie kilku muzyków na dosłownie kilku instrumentach. Jest więc gitara, fortepian, kontrabas, perkusja i są standardy jazzowe. Znane od lat, ale … no właśnie to „ale”. Ile można jeszcze wycisnąć z Czarnego Orfeusza, którego wszyscy znają, grają i śpiewają, nawet na weselach, statkach czy w jeszcze mniej jazzowych okolicznościach. Ograny do bólu na płycie Cassandry zachwyca świeżością. Podobnie interpretacje „The Very Thought Of You” czy „Caravan” są jakby inne od dotychczasowych. Nie mówiąc już nic o „Lover Come Back To Me”, którego osobiście nie mogę słuchać. Tak bardzo przywykłam do innego tempa i rytmu tego utworu, że akompaniująca Cassandrze gitara doprowadza mnie w tym utworze do szału. Szał to też jakieś emocje. Mój osobisty hit tej płyty to „Spring Can Really Hang You …

Trattoria włoska Chianti

Do tej pory zwiedziłam wszystkie restauracje należące do rodzeństwa Kręglickich. Właściwie nie wiem, dlaczego na Chianti jakoś nigdy nie było wcześniej okazji. Przecież lubię włoską kuchnię i naprawdę daję jej dosyć duży kredyt zaufania, choć od kiedy odkryłam francuską, włoska jakoś zeszła na drugie miejsce. Być może dlatego, że porusza się jednak wśród pewnych standardów. I o ile z przyjemnością zjem kolejną wariację na temat carpaccio (bo to można i z sarny, i z truflami, i z kaczki, i nawet z ryb), o tyle zajadanie się pomidorami z mozarellą przestało być już od jakiegoś czasu specjalną atrakcję. Zapraszam na na fanpage, Twitter i Instagram Frobloga. Zachęcam też do prenumerowania newslettera Frobloga. Co tydzień w piątek wysyłam podsumowanie moich relacji. Wystarczy podać swój adres e-mailowy tutaj: Email *