Philip Roth „Konające zwierzę”
Może to był pierwszy raz, kiedy tak mocno płakałam czytając. To mógł być pierwszy raz. Roth napisał historię poruszającą we mnie jakieś wewnętrzne nuty, zupełnie mi nieznane do tej pory. To piękna książka. Porażająco prawdziwa i mądra. Zastanawiałam się czas temu, zaraz po obejrzeniu Elegii, jaki jest ten oryginał. Czułam podskórnie, że nie może być tak kobiecy jak film. I nie jest. Jest bardzo rothowski. Jest w nim mnóstwo seksu, seks bywa jedyną motywacją działań, ale jest w nim też mnóstwo przerażenia i strachu i to one są jednak głównym powodem zachowań bohatera. Oglądając film całkowicie identyfikowałam się z bohaterką. Czułam to, co ona czuje. W pierwszej części filmu, byłam wściekła na głównego bohatera tak samo, jak ona. Nie potrafiłam pojąć jego zachowania. Niby wiedziałam, o co chodzi, znałam przyczynę, rozumowo było to dla mnie jasne, ale emocjonalnie nie godziłam z takim postępowaniem. Chciałam na niego krzyczeć, chciałam go sprowokować do innego zachowania, po prostu chciałam happy endu. Nie wyobrażałam sobie, że ktoś może zrezygnować z miłości, bo się jej boi. Teraz poczułam i jego …