Kultura
Skomentuj

Artysta

Zawsze lubiłam niema filmy. Pamiętam, że kiedy byłam mała, Stanisław Janicki przedstawiał je w cyklu „W starym kinie”. Miało to swój ogromny urok niedzielnego przedpołudnia, stareńkiego filmu i takiej pewnej powolności, która się z tym łączyła. Naoglądałam się Chaplina, Valentino i wielu polskich aktorów tamtej epoki. Tak, to zdecydowanie miało swój urok.

Czy jest mi to potrzebne w dzisiejszym kinie? Nie wiem. Trochę zadziwia pomysł pozbawienia się dźwięku i koloru w czasach, kiedy oglądamy filmy w 3D. Ale może właśnie o to chodziło, o chwilę zastanowienia, czy w kinie chodzi o technikę, czy o coś zupełnie innego. Może.

Artysta to bardzo przyjemny, dość wzruszający i zabawny film. Historia aktora kina niemego, który nie może się pogodzić ze zmianą. I jego młodszej koleżanki, która tę zmianę wykorzystuje na swoją korzyść. Byłam pod dość dużym wrażeniem tego, ile można przekazać nie używając słów. Faktycznie jest to jednak inny rodzaj aktorstwa, aż dziwne, że współcześni aktorzy byli w stanie podołać temu zadaniu.

Artysta ma wiele nawiązań, wiele drobnych smaczków, cały jest pewnego rodzaju hołdem dla Hollywood i początków wielkich produkcji filmowych. Nie można odebrać temu filmowi swoich zasług. Niemniej jednak nie wydaje mi się, by było to kino wielkie, godne wszystkich możliwych nagród filmowych. Takiej fascynacji Artystą akurat nie rozumiem. Być może jednak – i tego nie wykluczam – żaden inny z tegorocznych kandydatów również wielkim kinem nie jest. Z tegorocznych Oscarowych nominowanych w kategorii Film nie widziałam sześciu na dziewięć filmów, nie mam więc pełnego przeglądu sytuacji.

W skali od 1 do 10 daję 8