Kultura
Skomentuj

Brűno

Brűno nakręcony jest zgodnie z lekko przeinaczoną, ale słynną zasadą Hitchcocka, w myśl której film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie ma nieprzerwanie rosnąć. Film zaczyna się od scen budzących największe zgorszenie, od najbardziej niesmacznych. Widz ma około 10 pierwszych minut na decyzję – zostaję czy wychodzę. Jeśli jednak zostanie … poza kolejnymi obscenicznymi scenami, ma absolutnie zagwarantowane umieranie ze śmiechu przez kolejne półtorej godziny.

Brűno bawi do łez. Czasami też przeraża, ale to wtedy, kiedy włącza nam się świadomość faktu, że niektóre sceny są prawdziwe, a ludzie w nich występujący istnieją naprawdę. Dla mnie najbardziej szokujące były dwa momenty. Pierwszy z rodzicami, którzy zgłosili swoje dwuletnie dzieci do castingu na zdjęcie. Chcąc wygrać casting, odpowiadają na pytania. Jedno z nich brzmi np. „czy dziecko może schudnąć 5 kg do przyszłego tygodnia”. Odpowiedź jest oczywiście pozytywna. Każda odpowiedź jest zresztą pozytywna. Szokujące.

Podobnie jak dwóch mężczyzn występujących w roli „gay converter”. Zwłaszcza przeraził mnie jeden z nich z ewidentnie widoczną obsesją w oczach. Szczególnie, kiedy Brűno zapytał go, czy z nim flirtuje. To zresztą jeden z bardziej zabawnych momentów w filmie.

Nie widziałam Borata, nie mogę więc się wypowiedzieć na temat wszelkich porównań. Z kina wyszłam poruszona, ubawiona i z absolutnym poczuciem dobrze spędzonego czasu. Brűno to taka komedia, która ma szokować, ma być o niej głośno, ale zdecydowanie jest to głos w sprawie homofonii, często pokazanej na przykładach prawdziwych ludzi wkręconych w konkretne sceny. Zresztą, zaangażowanie w ostatniej scenie Eltona Johna, Stinga i Bono z pewnością nie jest przypadkowe. Jeśli macie ochotę na wielki śmiech i jesteście w stanie pogodzić się z pewnym poziomem braku smaku, koniecznie się wybierzcie.

W skali od 1 do 10 daję 7