„Córka źle strzeżona” Ferdinanda Hérolda / Johna Lanchbery’ego w Teatrze Wielkim to balet dla początkujących. Nawet dla dzieci, a może szczególnie dla dzieci. Fabuła jest prosta, gesty oczywiste, historia śmieszna, miła i dobrze się kończy. Tańczą nawet kury i kogut. A matka grana przez tancerza jest tak przerysowana jak Magda M. Szymona Majewskiego. Świetne.
Oczywiście laik baletu – taki jak ja – nie dokona tutaj oceny profesjonalistów. Powiem jednak, że pewne rzeczy są widoczne, nawet dla laika. Te rzeczy to dwie główne role – Lisa Izabeli Milewskiej i Colas Maksima Wojtiula. Są doskonali. Są tacy, jak być powinni. Ona jest lekka, zwiewna, delikatna i tak do bólu kobieca, że aż ma się ochotę wejść w jej skórę. On jest męski, wygimnastykowany, zwinny i robi ze swoim ciałem, co chce.
On ma zresztą zakochaną w sobie spora część widowni. Głównie żeńskiej, ale nie tylko J Ona, podejrzewam, przyciąga drugą część. Są fantastycznie komplementarni, jak para idealna. Wyglądają razem tak, że naprawdę, kiedy podchodzi do niej jego rywal to … ma przeciw sobie całą publiczność.
„Córka źle strzeżona” czaruje swoim klimatem, tam wszystko jest proste. Koń to koń – prawdziwy. Kury wprawdzie nieprawdziwe, ale żywe 😉 Dobrze dobrana wesoła muzyka i mnóstwo żartów. Jak to możliwe, że ktoś żartuje tańcem? No właśnie. Chcecie wiedzieć, to sprawdźcie. Poszłam na ten balet z grupą znajomych, między innymi córką (dobrze strzeżoną) mojej koleżanki. Mała siedziała z otwartą buzią przez 3 godziny. Biła brawa jak szalona. A my, dorośli, wokół niej nie zachowywaliśmy się wcale bardzo inaczej.
Córka źle strzeżona, Teatr Wielki, Warszawa