Kultura
Skomentuj

Elegia

Zastanawiam się, czy pamiętam, kiedy ostatnio płakałam w kinie. Nie, nie pamiętam. Kiedy ostatnio jakieś kino zmusiło mnie do myślenia na trochę dłużej niż 10 minut? Tego też nie pamiętam. Kiedy się utożsamiałam z postacią, tak bardzo, że chciałam krzyczeć na tę drugą postać, która – w moim przekonaniu – wszystko zniszczyła. Nie wiem, nie wiem, czy w ogóle kiedyś. A czy kiedykolwiek było tak, że towarzysząca mi osoba płci przeciwnej utożsamiała się z druga postacią? I każde z nas miało inne spojrzenie na całą sytuację. Do tego wszystkiego zmusiła mnie „Elegia”.

Philipa Rotha uwielbiam. Zaczytywałam się „Kompleksem Portnoya”, uwielbiałam jego obrazoburczość, brutalność, dosadną seksualność. Robił na mnie ogromne wrażenie. Byłam nastolatką, kiedy to czytałam, ale towarzyszyły mi znacznie większe wypieki na policzkach niż przy innych książkach z tamtego okresu. „Konającego zwierzęcia”, na podstawie którego nakręcono „Elegię”, nie czytałam. Ale mam mocne przypuszczenie graniczące z pewnością, że nie mógł tego napisać tak, jak zostało to pokazane. I dlatego chylę czoła przed reżyserką – Isabel Coix. Myślę, że wydobyła kobiecy element bardzo męskiej prozy Rotha. Ale ponieważ obiecałam sobie przeczytać tę powieść jak tylko będzie to możliwe, pozostawię swoją wypowiedź w tej sprawie na później.

Nie gustuję w Penelope Cruz. Jakoś nigdy mnie nie przekonała do siebie, nawet u Almodovara. Tutaj zrobiła wrażenie, bo też jej rolą było robić wrażenie. Ben Kingsley natomiast to mój faworyt. Ma tak mądre oczy i tak genialną twarz, porytą już zmarszczkami, ale przecież właśnie dlatego ciekawszą, naznaczoną przeżyciami. Do tej roli pasuje idealnie.

Celowo nie piszę o czym jest ten film, bo fabuła streszczona w jednej linii „o starzejącym się profesorze zakochanym w swojej studentce” stosowana przez większość recenzentów, jest spłyceniem równie bezsensownym, co ohydnym. Problemem w jednoznacznej odpowiedzi na pytanie „o czym”, jest wieloznaczeniowość i wielowątkowość tej opowieści. No i tendencja do interpretacji – dla każdego indywidualna, niejednokrotnie bardzo osobista.

Niesamowite kino. Kino, które wyrywa z krzesła i nie tylko przenosi w inną rzeczywistość, ale nie pozwala z niej odejść. A jeśli już pozwoli, to od czasu do czasu o niej przypomina. I na dodatek jeszcze skłania do refleksji, analizy, często niezbyt optymistycznych wniosków o rzeczywistości aktualnej, tej, w której obecnie jesteśmy. Bardzo polecam, ale nie na zły dzień. Wrażliwsi narażeni są na depresję.