Gangster Squad to jeden z tych filmów, na który czekałam od kilkunastu miesięcy. Historia miała być gangsterska, oparta na faktach. Zaangażowano znakomitych aktorów – Seana Penna, Josha Brolina, Ryana Goslinga, Nicka Nolte i Emmę Stone. Celowano w najwyższe oczekiwania zwolenników gatunku, wieszczono drugie Tajemnice Los Angeles i tak dalej. Co z tego wszystkiego zostało?
Historia Gangster Squad opowiada o Los Angeles po drugiej wojnie światowej. W mieście klubów i Hollywood, panoszy się w najlepsze Mickey Cohen (Sean Penn), były bokser, ostatnio gangster. Handluje narkotykami, zabija, trzyma rękę na hazardzie i jest bezkarny. Policja w większości jest przez niego sponsorowana. Aż któregoś dnia naczelnik policji (Nick Nolte) postanawia utworzyć nieformalną grupę, której celem jest wygnanie bandyty z miasta. Przewodzi jej sierżant O’Mara (Josh Brolin).
Niestety film jest sporym rozczarowaniem. Zacznijmy jednak od pozytywów. Jest wizerunkowo pięknie. Eleganckie scenografie, piękne stroje i bardzo dobre zdjęcia powodują, że ogląda się to jak coś klimatycznego, stylowego, nieco innego od reszty. Duży plus za muzykę i odtworzenie nastroju Los Angeles po drugiej wojnie światowej.
Ale to tyle. W Gangster Squad brakuje scenariusza, który byłby zaskakujący i wyróżniający od reszty. Brakuje głównej intrygi, napięcia pomiędzy dwoma głównymi przeciwnikami, chemii w wątku romantycznym. Brakuje dialogów, a niestety niektórzy aktorzy przy takim braku kompletnie się nie bronią. Wreszcie, w połowie filmu zaczyna irytować, że każda scena brutalnego mordu, zmontowana jest z następującą po niej sceną klubową z ładną swingującą muzyczką. Można to zrobić raz, można dwa, ale ćwiczenie przez cały film robi się karykaturalne.
Z plejady świetnych aktorów naprawdę dobrze wypadł tylko Nick Nolte. Jego postać jest wiarygodna, budzi respekt i szacunek. Nie wiem, jak mógł się tak bardzo pomylić Sean Penn, wydaje się, że kompletnie przerysował swojego bohatera. Choć charakteryzacja była już intensywna, jeszcze dodał rysy szczególne i najzwyczajniej w świecie przesadził. Ryan Gosling jest w tym filmie jakby … skupiony na innym filmie, w którym grał jednocześnie. Nie rozumiem, jak mógł tak niemrawo i bezpłciowo wypaść. On, który potrafił aktorsko stawić czoła nawet Anthony’emu Hopkinsowi. No i jeszcze Josh Brolin, który jest jakiś, ale mógłby przecież być genialny. Emma Stone jest oczywiście piękna i ma piękne sukienki. I tyle.
Jeśli się na to patrzy przez pryzmat Tajemnic Los Angeles, czy Nietykalnych, filmowi brakuje naprawdę wszystkiego. Jeśli się sprawdzi, że jednego z bohaterów uśmiercono, by podkręcić napięcie, podczas, gdy w rzeczywistości wcale nie zginął, robi się lekko żenująco. A może po prostu jest tak, że wszystkie interesujące prawdziwe historie gangsterskie zostały już sfilmowane? I teraz zostaje nam tylko bazować na wyobraźni twórców. Nie wiem, nie mnie rozstrzygać. W każdym razie, Gangster Squad Wam nie polecam.
Gangster Squad, reż. Ruben Fleischer, 2013
W skali od 1 do 10 daję 6