Inny Wymiar, ale inny wymiar czego to tak naprawdę miał być? Bo nie rozumiem. Kuchni polskiej? Przecież jest tu w sumie dość klasycznie. I chwała Bogu. Inny Wymiar wydaje się przesadzać w nazwie. Ale na szczęście, na całe szczęście gotuje tu Filip Kosiń. I po prostu robi to dobrze. W tym czy innym wymiarze.
Filip Kosiń wykonał ruch zadziwiający. Za stery swojej własnej kuchni po raz pierwszy chwycił w Lokalu 14 – dokładnie tu, gdzie dziś jest Inny Wymiar. Po Lokalu 14 przeszedł do Dyletantów, by grać drugie skrzypce u Rafała Hreczaniuka (wcześniej razem pracowali w Tamce43). Od kilku miesięcy jest jednak z powrotem przy Świętokrzyskiej 14, w tym samym lokalu, tylko już nie 14, a pod nazwą Inny Wymiar.
Inny Wymiar: Ogólne wrażenie
Lubiłam Lokal 14, lubię i Inny Wymiar. To bardzo przestronny dwupiętrowy lokal w odnowionej części ul. Świętokrzyskiej. Składa się z baru i sali. Tym razem wszystko utrzymane jest w jasnych, biało – szarych tonacjach. Jest sporo ocieplającej wnętrze zieleni. I trochę czerni, zwłaszcza w górnej części sali. Dobrze to wygląda. Ładnie z tym wnętrzem komponują się też korytka, rondelki i inne elementy, w których podaje się tu jedzenie.
Inny Wymiar to również bar, gdzie można zamówić koktajle. Próbuję się skusić na jeden z nich, nic nie przykuwa mojej uwagi. Mamy raczej do czynienia ze standardami, a ja oczekiwałabym jednak czegoś bardziej autorskiego. Być może propozycje baru zmieniają się w piątkowe i sobotnie wieczory. Tego nie sprawdzałam.
Z tą nazwą nie mogę się jednak zgodzić. Gdybym miała z głowy przewidzieć co podaje do jedzenia miejsce o nazwie Inny Wymiar, prognozowałabym jakieś trójwymiarowe jedzenie, albo coś niesamowicie innowacyjnego. Tymczasem mamy tu kuchnię polską i to na dodatek – jak wyjaśnia fanpage – „bez pretensji i molekularnych wymyślności”. Bezpretensjonalność i odrzucenie technik molekularnych akurat bardzo mi odpowiada, ale sądzę, że tej identyfikacji wizualnej najzwyczajniej brakuje spójności z ofertą restauracji.
Inny Wymiar: Obsługa
Bez większych uwag, ale i bez wzlotów. Zupełnie standardowo, sympatycznie, bez wpadek. Z w miarę rozsądną wiedzą na temat jedzenia, ale i też nie trzeba się tu strasznie wykazywać. Ta kuchnia jest prosta, bez zakamarków, nikt tu raczej Ameryki nie odkrywa, zatem wyjaśnić składniki dania nie jest tu żadną sztuką.
Inny Wymiar: Jedzenie
Większość dań jest smaczna. Są pewne nierówności, ale ogólnie jest dobrze. Gulasz z dzika (42zł) na czerwonym winie z leśnymi grzybami i puree ziemniaczanym jest aromatyczny i pokazuje charakter. Pachnie lasem, ma mocne smaki i zapada w pamięć. Innym razem jednak jest ledwo słabą kopią samego siebie, jakby miał słabszy dzień.
Mocnym punktem tego menu – jak i polskiej kuchni – są zupy. Rosół z kaczki, królika i wołowiny (23zł) z pasternakiem, marchewką, skórą z pieczonego ziemniaka, lanymi kluskami i lubczykiem jest bardzo aromatyczny, to mocny w smaku wywar. Cała reszta elementów też tu dobrze pasuje. Zwłaszcza pochwała za pasternak, uwielbiam, a rzadko się zdarza. Na zimne dni to zupa idealna. Jeszcze lepsza, nawet intensywniejsza w smaku jest Zupa z wędzonego dorsza (14zł) z kawałkami dorsza, ziemniakami i szczypiorkiem. Jędrny szczypiorek dodaje świeżości tym dymnym, wędzonym smakom.
Najsłabszym bodajże elementem jest Kulebiak z zakwasem buraczanym (21zł). Smak barszczu każdy ma w głowie i pamięci kubków smakowych swój. Trudno z nim dyskutować. Mój jest inny niż ten proponowany tutaj. Ale już zakalec w kulebiaku jest raczej trudny do dyskutowania. Jadłam to tylko raz, słyszałam od innych gości, że bywało lepiej, może więc i ten kulebiak miał słabszy dzień?
Słabiej też było przy rybach. Dorsz bałtycki (48zł) z puree cebulowym, młodymi ziemniakami, piklowaną cebulą, wędzonym masłem, grzybkiem i kiszoną kapustą miał tyle elementów dania, że to zadziwiające, jaki średni wyszedł z tego walor smakowy. Jadłam dwukrotnie, każdy dzień miał więc słaby.
Natomiast gwiazdą z pewnością była Golonka (39zł) z sosem z palonej cebuli, fermentowaną kapustą z kminkiem i imbirem, ziemniakami i chrzanem. To było danie! To był smak! Mięciuteńka, tłusta, a zatem pełna smaku golonka, a do niej bardzo intensywny sos z cebuli. Świetnie się tu spisał.
Deser zjadłam tylko jeden. I tylko raz. Była to Śliwka w czekoladzie z musem serwowanym z syfonu. Szybko zniknęła z karty, ponoć z końcem sezonu na śliwki. Z jednej strony szkoda, bo był to dobry deser. Z drugiej strony śliwka w czekoladzie zaczyna się niebezpiecznie rozprzestrzeniać, to już trzecie lub czwarte miejsce, które ją serwuje. Za każdym razem w innej formie, ale jednak!
Inny Wymiar: Relacja jakości do ceny
Inny Wymiar to smaczna kuchnia na dobrych polskich składnikach. Ceny odpowiadają jakości, nie ma w nich przesady ani w jedną ani w druga stronę. Mam nadzieję, że nikt nie wpadnie tu na pomysł jakichś szalonych obniżek, groziłoby to utratą jakości.
—
Już Maciej Nowak pisał, że ten nowy Inny Wymiar jest w sumie dość podobny do poprzedniej restauracji w tej lokalizacji, z drobnymi tylko skrętami w stronę kuchni polskiej. Dużych różnic więc nie ma, a jeśli czegoś się tu czepiać to nazwy właśnie. Sugeruje ona bowiem jakąś niebywałą różnicę, inność, czy wręcz wymyślność, a ja nie do końca pojmuję, czym się tu różnimy. I chyba nie jestem w tym odczuciu odosobniona.
Potrzebujemy miejsc, które karmią przyzwoicie i smacznie. I tak właśnie tu jest. Filip to nie awangardowy artysta, to kucharz, który zna świetnie swoje rzemiosło i najnormalniej w świecie smacznie gotuje. I niech tak zostanie. Niech to będzie po prostu dobry wymiar polskiej kuchni.
Ocena: 12.5/20
Czy wrócę? TAK
-
Ogólne wrażenie
3 -
Jedzenie
3.5 -
Obsługa
3 -
Relacja ceny do jakości
3
Na plus
- Polska kuchnia
- Smaczne jedzenie
- Przyjemne wnętrze
Na minus
- Niespójna nazwa
- Nierówność - słabsze dni niektórych dań