Podróże
1 komentarz

Laredo

W sobotni wieczór przyszła pora na tapas. Oczywiście Madryt pełen jest tapas barów, ale chciałam znaleźć w tej kategorii miejsce, które wyróżniałoby się na tle innych. Za radą Spanish Hipster, który wydaje się najciekawszym blogiem o restauracjach w Hiszpanii, wybrałam się do Laredo.

Zaczęło się od telefonu, próbowałam zarezerwować miejsce. To była bardzo krótka rozmowa. Na moje pytanie, czy możemy porozmawiać po angielsku usłyszałam krótkie ‘No’ i brzęknięcie odłożonej słuchawki. Zmierzałam więc do Laredo nie wiedząc, co mnie tam czeka. Słusznie jednak przypuszczałam, że miejsce zapełni się dopiero po 9tej wieczorem, trafiłam tu więc po 8mej. Znalazłam wolny stołek przy barze i zanim zaczęto serwować tapas (kuchnia zaczyna pracę o 20:20), zdążyłam już wypić dwie lampki białego wina i zjeść przekąskowe, podawane do wina chorizo i oliwki.

Laredo Bar

Laredo: Bar zza butelek i kwiatów

Laredo to wine bar, beer bar i tapas bar, choć kiedy zapytałam obsługę o menu tapas baru, zaczęli po hiszpańsku tłumaczyć, że to nie tapas. Ponieważ niestety wstępne ‘no’ w odpowiedzi na pytanie o znajomość angielskiego trwało cały wieczór, nie doszliśmy do doprecyzowania szczegółów. To znaczy… może doszliśmy, ale bez mojego ich zrozumienia. Laredo to dwie sale, pierwsza z dużym barem i wysokimi stołkami wokół, oraz kilkoma stolikami pod ścianami. Druga to sala na piętrze, gdzie stoliki i krzesła są już standardowej wysokości. Miejsce dość nowoczesne i chłodne w wystroju. Zadziwiają poustawiane na barze butelki, skrzynki, kwiaty, wszystko, co tylko może zasłonić kontakt z barmanem.

W menu znajdziemy sporo pozycji oznaczonych jako ‘to share’. Gromadzący się w grupach Hiszpanie zamawiali je i jedli kosztując nawzajem. Ja wybierałam połówki porcji lub drobne pojedyncze elementy. Całe menu podzielone jest na sałaty, przekąski ‘to share’, dania z ryżu, ryby i mięsa. Dzięki dostępności połówek porcji miałam szansę skosztowania kilku drobiazgów.

Zaczynam od polecanego przez barmana Salmorejo with Iberican acorn-fed ham (10€). Salmorejo to coś na rodzaj kremowego gaspacho, zagęszczonego chlebem, tu podane z kawałeczkami hiszpańskiej drobno pokrojonej szynki. Acorn-fed ham to tak naprawdę jamón ibérico de bellota, najlepszy rodzaj hiszpańskiej szynki ze świnek karmionych żołędziami. To była drobna, ale bardzo sycąca porcja. Warzywno-chlebowy łagodny krem dobrze kontrastowała bardzo intensywna w smaku hiszpańska szynka. Zjadłam z przyjemnością.

Laredo Salmorejo

Laredo: Salmorejo with Iberican acorn-fed ham

W drugiej kolejności pojawiły się Cantabrian anchovies with tomato (4€) oraz Smoked eal with burrata (4€) na jednym talerzu. Zamówiłam anchovy, ponieważ nie mogę się nadziwić tym pysznym jakościowym anchovies podawanym w Hiszpanii. Cantabrian oznacza pochodzenie z Zatoki Biskajskiej, być może jej odległość od Polski powoduje, dlaczego nie trafiają do nas. Anchovy było znakomite, mocno intensywne z dobrze łagodzącym je pomidorem. Obydwie rybki podane zostały na chipsach i podlane oliwą. Wędzony baby węgorz stanowił małe dzieło sztuki i gwiazdę wieczoru. Jego mocno wędzony aromat łagodziła świeża burrata i pomidory, samą rybę polano jeszcze oliwą z czarnymi karmelizowanymi oliwkami. To wszystko było niby bardzo proste, ale robiło wrażenie.

Laredo Cantabrian anchovies and smoked eal

Laredo: Cantabrian anchovies and Smoked eal

Nie zrobiła natomiast na mnie wrażenia ciepła sałata z burratą, pomidorami, avocado i homarem. Warm salad of burrata, tomato, avocado and lobster (15€) Podana w misce jak sałatka jarzynowa była piekielnie przesolona za sprawą dużej ilości pasty z oliwek. Tej słoności nie redukowała ani świeża łagodna burrata, ani delikatne avocado. Wyjadłam jedynie kawałki homara ułożone na wierzchu, najmniej dotknięte wszechobecną słonością i odesłałam talerz oburzona. Oczywiście nikt nie zrozumiał, co mówię, ponieważ… ‘no’.

Laredo Warm salad with lobster

Laredo: Warm salad of burrata, tomato, avocado and lobster

Humor wrócił mi dość szybko, kiedy tylko podano Tuna tartar (15€). Tatara z tuńczyka zamawiam często, praktycznie zawsze, kiedy mam okazję. Najczęściej w Warszawie ma to miejsce w sushi barach. Ten nie miał ze znanymi mi do tej pory naprawdę nic wspólnego. Po pierwsze mięso tuńczyka pokrojono w solidną kostkę, znacznie większą niż doświadczałam do tej pory. Jakość tej r­yby była nieporównywalna. To była prawdziwa ‘polędwica’ z tuńczyka. Dodano do niej kawior, pietruszkę, skórkę z limonki, na koniec skropiono odrobiną sosu sojowego, limonką i oliwą. Całość błyszczała i pachniała. Ponownie chipsy do przegryzienia, choć dostałam również pieczywo. Tajemniczych zielonych glonowatych pędów nie rozszyfrowałam, a – jak wiadomo – pytanie obsługi mijało się z celem.

Laredo Tuna tartar

Laredo: Tuna tartar

Laredo jest miejscem szeroko polecanym przez tubylców i turystów. Na TripAdvisorze znajdziecie liczne rekomendacje i zachwyty, relacje w stylu ‘best tapas experience in my life’. Łączy elementy różnych kuchni, nie koncentruje się na daniach wyłącznie hiszpańskich. Bazuje natomiast na jakościowych składnikach. Wielkiego zachwytu tym miejscem we mnie nie ma. Laredo to dobre miejsce do odwiedzenia z grupą znajomych, warto na pewno się tam wybrać, ale w trakcie mojej wizyty w Madrycie jadłam znacznie ciekawsze dania, a ‘best tapas in my life’ jeszcze przede mną. Podejrzewam, że rejony San Sebastian serwują znacznie ciekawsze doświadczenia w tym obszarze.

Laredo, Calle Doctor Castelo 30, 28009 Madryt, tel. +34 91 573 30 61

Po więcej zdjęć Laredo zapraszam na fanpage Frobloga.