Panie Aleksandrze, piszę do Pana po kolacji Mouth to nose, która odbyła się w nowym studio kulinarnym Smolna 8 w sobotę 4. lipca tego roku. Piszę, bo chcę Panu przekazać coś, co wydaje mi się ważne. Mam też wrażenie, że nie przekaże Panu tego nikt z branży, nikt ze znajomych, choć być może będą mówili o tym po cichu, głośno Panu tego nie powiedzą. Moja pozycja osoby kompletnie niezależnej, nie zarabiającej na kulinariach i nie powiązanej z tą branżą w żaden sposób, pozwala mi na zwrócenie się do Pana w tak otwartej formie. Mój jedyny związek z kulinariami ma miejsce przez częste wizyty w różnych restauracjach.
Nie jest celem moim Pana urazić, czepiać się, czy robić przytyki. W żadnym wypadku. Chcę zwrócić Pana uwagę na ważny moim zdaniem fakt. Pan gotuje coraz dziwniej, a nie coraz smaczniej. I Panu to się stało jakoś na przestrzeni ostatniego roku. Jeszcze poprzednie swoje urodziny spędzałam przy Pana znakomitych daniach serwowanych podczas Warszawskiego Salonu Smaku, a to był zaledwie marzec 2014. Pan zmierza w stronę, która być może jest interesująca i ciekawa, ale obawiam się, że głównie dla Pana.
Kolacja Mouth to Nose miała być dla mnie niezwykłym doświadczeniem. 5 dań 5 win i 5 zapachów. Jakaż to piękna idea i jaki cudowny sposób na sobotni wieczór. Do tego ten widok ze studia kulinarnego przy Smolnej 8. Wszystkie zmysły wyczulone. Smak, węch, wzrok, dotyk też, bo – jak się okazuje – mamy jeść rękami. Piękny letni wieczór, towarzystwo kulinarnych zapaleńców, upojenie atmosferą…
Już przy pierwszym daniu – Szczeżuja na piasku z tatarakiem – zaczęłam się obawiać. Mówił Pan, że brata wysłał nad Liwiec, by szczeżuje znalazł. Zaniepokoiliśmy się, ile Pan ma jeszcze członków rodziny i dokąd oraz po co ich Pan wysłał. No właśnie: po co? Szczeżuję jadłam już, kiedy panowie z Food Think Tank zawieźli mnie na środek pola do zbudowanej przez siebie jednodniowej restauracji, gdzie wszyscy przekraczaliśmy nasze strefy komfortu, uczyliśmy się swoich reakcji – taki był cel. Byłam na to przygotowana. Oni eksperymentowali, ja miałam przekazywać komunikat zwrotny. Przekazałam. O ile takie rzeczy wpisane są w ideę think tanku, nacelowaną na eksperyment i zapisywanie jego wyników, a następnie dzielenie się nimi, o tyle zupełnie nie nadają się na taką kolację jak sobotnia. Szczeżuja nie ma zbyt wiele smaku, jest gumowa i naprawdę biedna z niej kuzynka wielkich małży wód dalekich od Polski. W sobotę Pan eksperymentował na nas, ani nas o tym nie uprzedzając, ani szczególnie do tego nie przygotowując. Nie przyszłam na tę kolację, by eksperymentować, przyszłam się delektować. O zupełnie inne doznania mi chodziło, mam zresztą wrażenie, że nie jestem w tej opinii osamotniona, choć innym zostawię podpisywanie się pod nią.
Swój moment histeryczny miałam przy larwie trutnia. I wtedy po raz pierwszy przyszło mi przez głowę, by ostentacyjnie wyjść trzaskając drzwiami i krzycząc: Nie chcę tak jeść! Insektów nie znoszę, brzydzę się, odgradzam moskitierą, niestety panikuję, choć – jako człowiek na co dzień powściągliwy i zrównoważony – bardzo tego nie lubię. Nie położył Pan mi insekta na talerzu, żebym mogła go spokojnie odsunąć i godnie odmówić. Na dłoni – bo dłońmi mieliśmy jeść – na plastrze miodu ułożył pan mi larwę trutnia. Może przez moment i we mnie obudził się eksperymentator, choć moje granice odnośnie insektów wydawały mi się wcześniej zdefiniowane, może brakło mi asertywności, by odmówić, a może nie chciałam robić scen i dlatego pozwoliłam sobie tę larwę na dłoni położyć. Scenę zrobiłam chwilę później, kiedy larwa lekko się osunęła sprawiając wrażenie żywej. Tak, wpadłam w stan histeryczny, tak w sobotni wieczór, w gronie przyjaciół i znajomych, na kolacji, za którą sama zapłaciłam i która miała być pięknym przeżyciem. Pan mi to zrobił. Na jednym z blogów czytam dziś, że to danie na długo zostanie w pamięci autorki. Proszę mi wierzyć, że w mojej też, ale nie w tych rejestrach, w których chciałabym chować doznania kulinarne.
Nie obrzydzał mnie Flak wołowy z pięcioma smakami, choć teksturę miał dość nieznośną. Były tu dobre momenty – smak słodki z foie gras, czy umami z borowikami. W całości było atrakcyjnie, bo to danie pięknie się prezentowało, ale ponownie jednak raczej dziwnie niż smacznie. Smaczny był Dzik balsamowany w miodzie i soli i to mięso chciałabym jeść, choć już niekoniecznie poprzetykane korzeniami mięty. Beza z chrobotkiem reniferowym byłaby pewnie przyjemnym dodatkiem do czegoś, tymczasem sama stanowiła dość smutny i mało pasjonujący deser.
Z Mouth to nose wyszłam głodna. Poszliśmy potem na kolację. Być może powinnam zapomnieć o tym wydarzeniu, uznać, że Pan się gdzieś unosi, odlatuje w krainę dziwności i kontrowersji. Każdemu wolno iść swoją drogą. Postanowiłam jednak spróbować to Panu przekazać, bo może Pan tego nie widzi. Czasem po prostu brakuje nam spojrzenia z dystansu na siebie samych. Zależy mi też na tym, żeby Pan smacznie gotował. Jest Pan niezwykle utalentowany i strasznie mi szkoda, że zmierza Pan w stronę, gdzie ja z Pana talentu korzystać niestety nie będę chciała.
Zapewne Pan uzna, że gotuje nie dla mnie, bo reprezentuję konserwatywne i przestarzałe myślenie, że w jedzeniu chodzi o smak. Być może tak jest. Proszę jednak wziąć pod uwagę, że ja jem w różnych restauracjach kilka razy w tygodniu, znacznie częściej niż znakomita większość osób, które czytają moje teksty. Jadam też poza Polską, nie jest mi obca idea turystyki kulinarnej. Nie lubię nudy w jedzeniu, rozumiem ideę eksperymentu i nie uciekam od niej w sytuacji, kiedy jest ona na miejscu. Jeżeli nie gotuje Pan dla mnie, to dla kogo Pan gotuje?
I teraz tylko boję się jednego. Boję się, że kiedy to napisałam, tak żywiołowo i emocjonalnie, jak tylko zdolna jestem ubrać w słowa swoje emocje, Pan uzna, że o to właśnie chodziło. Dojdzie Pan do wniosku, że taka jest rola prowokatorów, pionierów, że chciał Pan poruszyć gości. Przypnie Pan sobie odznakę odkrywcy, palmę pierwszeństwa chwyci w dłonie i wyśle całą rodzinę szukać niejadalnych stworów. Proszę, niech Pan tego nie robi. Niech Pan się zatrzyma na moment, uziemi i posłucha: Nie chcę tak jeść. Czytelnikom mojego bloga dam szansę się wypowiedzieć, czy mają podobne odczucia.
Z bezradnością i obawą przed kulinarną przyszłością pozostaję w szacunku,
Joanna Mróz
Autorka Frobloga
PS. Dla wszystkich, których tam nie było. Kolacja Mouth to Nose odbyła się w Studio Kulinarnym Smolna 8. Za zapachy odpowiadała Marta Siembab z Senseliera i – nie licząc widoku – były one najmocniejszym punktem tego wieczoru. Wina – równie dziwne jak jedzenie – dobrał Michał Więckowicz.