Co to jest Manoush? Manoush – jak podpowiada Google – to imię perskiego pochodzenia. Co ma to imię wspólnego z nową restauracją otwartą na Jasnej kilka dni temu? Dlaczego to miejsce tak właśnie się nazywa? Trudno mi powiedzieć. Trudno też powiedzieć obsłudze, którą o to pytałam. Kuchni perskiej tu nie ma, jest za to kuchnia Michała Jarosza, szefa kuchni wcześniej gotującego m.in. w Mokotów Bistro, The Harvest (głównie jako sous chef) i InFormal Kitchen. Miejsce otworzyło się kilka dni temu przy Jasnej. Odwiedziłam dwukrotnie.
Wystrój Manoush nie wybija się oryginalnością, ale może się podobać. W kolorystyce dominuje cegła. Centralnie i najlepiej wyeksponowany jest bar. Stoliki i krzesła mają odcień jasnego drewna. Z wysokiego sufitu zwisają lampy-żarówki. W sumie sala przeznaczona jest na ok. 30-40 miejsc siedzących. Tutejsze menu podzielono na zupy; surowe; warzywa, grzyby, owoce lasu; mięso; ryby i owoce morza; desery. Podział – powiedziałabym – dość niestandardowy.
Do plusów miejsca zaliczam fakt, że kilka dni po otwarciu ma już koncesję na alkohol i można płacić kartą. Dla mnie oznacza to, że przygotowano się do otwarcia. Podoba mi się też obsługa. Nie wie jeszcze wszystkiego, ale wie sporo, jest miła, nie narzuca się i szybko reaguje.
Przegrzebki, sałatka ziemniaczana, sos krabowy, grillowana dymka (25zł) to najsmaczniejsza z przystawek. Ponieważ danie znajdziemy w części menu „Surowe” zastanawiam się przez moment – ale krótki – czy ziemniaki też będą surowe 🙂 Oczywiście nie są. Dobrze współgrają tu słodkie smaki przegrzebków, ziemniaków, sosu krabowego i grillowanej dymki. Ładne są nuty ziemi i morza. W teksturach jest ciekawie, choć mogło być ciut lepiej. Jędrne surowe przegrzebki fajniej byłoby podać na lekko bardziej jędrnych ziemniakach, warto byłoby wybrać inny ich rodzaj, ale to drobiazg. Fajny charakterystyczny element wprowadza sos krabowy, wolałabym jednak, żeby nie był pianą. Na pianę już trochę nie mogę patrzeć.
Z przystawek dobrym wyborem jest również Risotto ze smardzami i dzikim czosnkiem (24zł). Sam ryż mógłby być bardziej al dente, ale risotto jest bardzo smaczne i poprawne, a smardze zawsze cieszą, podobnie jak czosnek niedźwiedzi.
Niestety o trzeciej przystawce – tym razem z pomidorów – nie mam dobrego zdania. Marynowane pomidory z tymiankiem, rukiew wodna, maliny, serca pomidorów (23zł) próbują być jakąś wprawką na temat pomidorów, ale niestety bardzo nieudaną. Serca pomidorów potrafią niezwykle cieszyć podniebienie, czego doświadczyłam w Monastrell* w Alicante, tutaj niestety nie ma to miejsca. Jest głównie słodko. Same marynowane pomidory są jeszcze w porządku, ale pozostałe elementy są do wymiany. Brakuje tymianku – ponoć jest w sosie, ale nie odkryłam, podobnie malin, może tylko w jakiejś słodkiej nucie smakowej. Rukwi wodnej też nie ma. Całość dobija słodka kruszonka. Zupełnie brakuje tu balansu smaków, wszystko jest zwyczajnie słodkie i nic tej słodyczy nie równoważy. Ta przystawka wymaga planu naprawczego.
W daniach głównych mocną pozycją jest Halibut z białymi szparagami, dziki ryż (58zł). Ryba ma chrupką zrumienioną powierzchnię, a towarzyszy jej jędrny smaczny dziki ryż. Bardzo fajne są cienkie plasterki szparagów potraktowane cytryną, wprowadzają ładny kwasowy element. Tej kwasowości mogłoby być ciut więcej. Ośmiornica z sałatką z kopru włoskiego i pak choi (46zł) ma inny problem. Nie ma tu żadnego kontrapunktu. Ośmiornica jest świetnie miękka i bardzo dobra, ale podana jest na puree z kopru włoskiego, z kroplami emulsji jajecznej, do tego sałatka z tego samego kopru włoskiego i jeszcze pak choi. To danie krzyczy o jakiś drobny choćby kontrast, który odbiłby te delikatne nuty smakowe.
Najlepiej z dań głównych wypada Wellington – polędwica wołowa w cieście francuskim (79zł). Wielka klasyka. Pięknie różowa, mięciutka i soczysta polędwica, po prostu w punkt. Wszystko tu jest zgodne ze sztuką. Może poza zbyt długim czasem oczekiwania na to danie, co zwalam na konto pierwszych dni po otwarciu.
No i deser. Ciastko czekoladowe, kremowe mascarpone, orzechy (21zł). Ciastko okazuje się być bardzo smacznym gęstym musem z wytrawnej dobrej czekolady. Dobrze mu robią kremowe kleksy z mascarpone. Za chrupkość odpowiadają orzechy oraz brązowe chrupki z paloną nutą, która dodaje całości też odrobinę interesującej goryczy.
Ta zima była naprawdę ciężka. Od stycznia bezskutecznie szukałam dobrego nowego miejsca w Warszawie. Gdziekolwiek szłam – tam było źle. Nowości mnie zawodziły, jadałam więc tylko w sprawdzonych miejscach. Bardziej marudziłam niż chwaliłam i sama siebie już słuchać nie mogłam. Na dodatek sporo miejsc się pozamykało. Miałam czarne wizje. Bałam się, że od teraz będzie już wyłącznie źle, że wszystkie dobre miejsca już powstały, a każda nowość będzie słaba. No ale przyszła wreszcie wiosna. I choć Manoush jest taką jej jaskółką… – powiedziałabym – nieśmiałą, gdyby fraza o „nieśmiałości jaskółek” nie była mocno wątpliwa 🙂 W każdym razie, po tych kilku dniach od otwarcia, Manoush daje nadzieję, że będzie tam naprawdę dobrze. Jak tylko dopracują to i owo, o czym powyżej.
Manoush, ul. Jasna 10, Warszawa, tel. 22 400 44 33
Po więcej zdjęć zapraszam na fanpage, Google+, Twitter i Instagram Frobloga. Zachęcam też do prenumerowania newslettera Frobloga. Co tydzień w piątek wysyłam podsumowanie moich relacji. Wystarczy podać swój adres e-mailowy tutaj: