Marakesz jest kulturowo-historyczną stolicą Maroka i jednym z czterech największych miast tego kraju. Słynie z czarodziejskiego placu, będącego rano popularnym targowiskiem, a popołudniu miejscem czarów i magii. Marrakesh Cafe jest najnowszym dziełem FoodDesigners, czyli Malki Kafki i ekipy dobrze znanego wszystkim w Warszawie Tel-avivu. Niedawno to miejsce, które wcześniej nazywało się DeliCafe, przeszło zmianę nazwy, wystroju i menu.
Marrakesh Cafe cierpi z powodu lokalizacji. Wybrać się do biurowca Millenium Plaza, jeśli się tam nie pracuje, nie jest pewnie standardowym zachowaniem okolicznych mieszkańców. Marrakesh nie jest pusty w sobotni poranek, kiedy tu trafiam, ale każdy przyszedł tu ze względu na to miejsce właśnie. Na przypadkowych przechodniów zainteresowanych ciekawym wyglądem czy skuszonych zapachem dań, to miejsce niestety liczyć nie może.
Kiedy już wejdziemy do cafe, okazuje się, że na klasycznej parterowej przestrzeni biurowca, udało się zaaranżować miejsce dość magiczne, które odrywa nas od rzeczywistości otoczenia i przenosi gdzie indziej. Mamy tu klasyczną ornamentykę marokańską, być może czarne kolory ścian nie odpowiadają kolorom Maroka, ale już wzory zdecydowanie utrzymują stylistykę, podobnie ozdobne lampy.
W sobotę serwowany jest tu bufet o nieco innej formule niż wszędzie. Zamiast popularnego „jesz ile chcesz” Marrakesh Cafe proponuje „zapłać dokładnie tyle, za ile zjesz” i atrakcyjną cenę 2,50zł za 50g. W bufecie znajdziemy klasyczne humusy, pasty z czerwonej fasoli z rodzynkami i z groszku z sezamem, znane już wszystkim doskonale z Tel-avivu. Są też dania ciepłe, zupy, kotleciki z soczewicy i inne. Dodatkowo marokańskie sałatki – m.in. z fasoli i marchewki z rodzynkami. Plus sporo owoców.
Do swojego talerza zaprosiłam pasty z groszku i fasoli, pomidory z pesto, sałatkę z marchewki, papryki i rodzynek, faszerowane bakłażany i pastę z mango z miętą. Szczególne zrobiła na mnie wrażenie właśnie pasta z mango z miętą, a ogólnie to bardzo dobre jedzenie. Oczywiście smaki są przeróżne i należy je raczej traktować jak osobne drobne porcje niż spójną kompozycję, ale warto ich skosztować.
Magię miejsca psuje nieco obsługa. Kelnerka usprawiedliwiająca podanie jednej butelki wody zamiast zamówionych dwóch swoim drugim dniem pracy, jest jednak dość śmieszna. Obsługa ogólnie się nie spieszy, pasty w bufecie pojawiają się powoli, co przy takiej organizacji jedzenia (zważ, co chcesz zjeść i zapłać), jest po prostu pomyłką. Jeśli wprowadzamy taki luz, że dziesięć minut jest czasem umownym i może trwać nawet pół godziny, to wprowadźmy też bufet „jesz ile chcesz”. W naszym przypadku, skończyło się półgodzinnym czekaniem, aż wszystko będzie gotowe. Dopiero wtedy nakładaliśmy, ważyliśmy i płaciliśmy czekając w kolejce do kasy.
Ogólnie Marrakesh Cafe jest przyjemnym miejscem, choć zdecydowanie nie dla perfekcjonistów. Trzeba tu mieć sporo czasu i podejść do niego niespiesznie. Trzeba mieć tolerancję wobec obsługi i nie zwracać na nią uwagi. To wszystko znamy już z Tel-avivu. Wiemy też, że jeśli przymkniemy oko na powyższe elementy, miejsce odwdzięczy się nam pysznym jedzeniem i sympatyczną atmosferą. Dziwi mnie tylko, że Tażin występuje w Marrakeshu wyłącznie na zamówienie z jednodniowym wyprzedzeniem. To przecież klasyka Maroka.
Marrakesh Cafe, Millenium Plaza, al. Jerozolimskie 123a
Po więcej zdjęć Marrakesh Cafe zapraszam na fanpage Frobloga na Facebooku.