Niezobowiązujące kino na popołudnie długiego weekendu? Czemu nie. Świetnie się nadają do tego opisu „Leatherheads” czyli historia o początkach profesjonalnego amerykańskiego footballu. Z naciskiem na początki raczej niż na profesjonalizm. Film ma świetny klimat lat 30tych i dwójkę bardzo dobrze wpisujących się w ten klimat aktorów – George’a Clooney’a (również reżyserującego) i Renee Zellweger. Zdecydowanie odpowiadają im te lata, to widać zarówno po wyjątkowo dobrze dobranej charakteryzacji i stylizacji, w której obydwoje wyglądają świetnie. Ale również po chęci występowania w filmach obrazujących tamte czasy. Który to już film Clooney’a i Zellweger, w którym przenoszą się w lata 30te?
Film jest faktycznie przyjemny. Dialogi, zwłaszcza te z udziałem ostrej wyemancypowanej dziennikarki (Zellweger), są całkiem inteligentne i zabawne. Muzyka Randy’ego Newmana, rodem z lat 30tych, świetny ówczesny radosny jazz, momentami nowo-orleański, grany przez prawdziwy amerykański band z charakterystycznym bandżo i rozbudowaną sekcją dętą – klarnetami, saksofonami, trąbkami.
Oczywiście nie jest to żadne wielkie dzieło, ale jak zaznaczyłam na wstępie, chodzi o kino niezobowiązujące. Klimat tego filmu zdecydowanie przeważa w ocenie całości. trzeba się mu poddać. Ale to kino ma też pewne przesłania. Pochwala życie na swój sposób, według swoich reguł, przedkłada zabawę ponad podporządkowywanie się i przede wszystkim ponad wszystko uzmysławia, że czasy, kiedy football amerykański dopiero zaczynał być profesjonalny, były znacznie dla niego ciekawsze niż dzisiejszy, często nieludzki show, który mu towarzyszy.
Clooney bawi się kinem trochę jak bracia Coen. Kiedy odpoczywa od tak trudnych i zaangażowanych dzieł jak „Syriana”, oddaje się reżyserii filmów lekkich. W tych – muszę to przyznać – znacznie bardziej go lubię.
W skali od 1 do 10 daję 6.