Dzisiaj miałam pisać o zupełnie innym miejscu i zupełnie innym jedzeniu. Jednak przytrafiła mi się w sobotę wizyta w MOD na Oleandrów 8. I już o niczym innym pisać nie mogę, nie mogę też myśleć o innym jedzeniu. W niedzielę wróciłam tam jak osoba uzależniona. Wróciłam próbować kolejnych pozycji z menu. I po tej wizycie jestem mocno przekonana, że MOD to wielkie odkrycie. Nie tylko jedzenie jest tu fantastyczne, ale i ceny są bardzo atrakcyjne.
Trisno Hamid nie jest anonimowym szefem kuchni. Większość osób pamięta go jeszcze z krakowskiego Yellow Doga. Od jakiegoś czasu ustawiał kuchnię w stołecznym My’o’tai, teraz został szefem kuchni MOD. Po 18tej. Bo od 8mej rano do 18tej MOD przyjmuje gości jako MOD Donuts i można tu zjeść pączki z dziurką i napić się kawy. Dopiero po 18tej zaczyna się prawdziwa kuchnia i jest ona mieszaniną wpływów francuskich i azjatyckich – tak jak i doświadczenia kulinarne szefa kuchni.
MOD zajął lokal po Kurczakach, wcześniej mieścił się tu Bread Bar. Miejsce jest bardzo powściągliwe w swoim wystroju. Kuchnia jest otwarta, widać zatem pracującego na niej szefa kuchni i resztę zespołu. Jest sporo zieleni, ściany w kolorze blado różowym, a stoliki w spokojnych brązach. Przy kuchni ze dwa stołki barowe. Obsługa jeszcze się uczy, to pierwszy tydzień istnienia miejsca, ale właścicielki są czujne i obsługują gości, którzy zadają dużo pytań.
Chleb i masło (10zł) nie są tu automatycznie podawane przed wszystkimi daniami, jak to bywa w restauracjach typu fine dining czy choćby aspirujących do tego miana. Za chleb i masło trzeba tu zapłacić. Ale ponieważ ceny całego menu łącznie z winami, są tak dobre, nie mam o to do nikogo pretensji. Może tylko wyszczególniłabym Chleb i masło na początku menu, nie wrzucałabym do kategorii przystawek. Masła są niesamowite. Dostajemy trzy rodzaje – masło miso, śledziowe i z algami. To ostatnie jest absolutnym hitem i przyćmiewa pozostałe. Wybór pieczywa też bardzo ciekawy – cztery bułeczki, w tym mleczna hokkaido, francuskie pain de campagne z pieprzem syczuańskim, oraz gougère. Zgodnie z deklaracjami: francusko – azjatycka mieszanka.
W przystawkach zaczynam od skosztowania dania zamówionego przez mojego kolegę. Pierożki z wołowiną bourguignon, żelem wasabi, pecorino i wodorostami (19zł). Wołowina osiąga tu poziom miękkości, z którym się jeszcze nigdy nie spotkałam. Cudownie wyczuwalny smak czerwonego wina zadziwiająco genialnie komponuje się z resztą azjatyckich składników i włoskim pecorino. Niezwykle, punktualnie wręcz, precyzyjnie użyte wasabi kontrapunktuje całość i zwraca uwagę na to, co istotne. Naprawdę to danie, to majstersztyk. Odczuwam po nim w związku z tym mocny niepokój. Obawiam się mianowicie, że nic do końca wieczoru nie będzie już tak genialne, że ten orgazm był przedwczesny, że teraz już będzie „tylko” dobrze.
Foie gras z agrestem, ciastem kanafeh i sosem porto (45zł) jest oczywiście daniem pięknym i ponownie bardzo w klimatach niemodnego już słowa ‘fusion’. Taka wycieczka po różnych krajach i kontynentach, jednak już znacznie mniej brawurowa niż pierożki. Brawo za świetne nuty kwasowe agrestu, ładnie łamią słodkawe porto i serowe nitkowe kanafeh. Brawo też za tekstury chrupkiego ciasta zestawionego z miękkim, aksamitnym wręcz foie gras.
Obawy o przedwczesnym szczytowaniu zostają zażegnane przy daniu głównym. Boczek z chrustem persillade, kawą, puree, duszonymi porami i sosem z białego wina (28zł). Już się kiedyś przy jednym boczku wzruszyłam do łez, to był boczek w AleWino.pl. Teraz jest podobnie. To danie mnie utula, obiecuje, że przystawka nie była uniesieniem chwilowym, wyjaśnia, że tu wiele pozycji ociera się o geniusz. Cudowny chrust z pietruszki, szalotki i czosnku, mięciuteńki boczek z delikatnym smakiem kawy na brzegach, klasyczne puree z atrakcyjnie ułożonymi na nim duszonymi porami i olśniewający sos z białego wina. Jestem kupiona.
Clafoutis z imbirem, tonką, wiśniami i kremem chantilly (16zł) przyprawia mnie o uśmiech do końca wieczoru. Intensywnie pudrowa waniliowa tonka, imbir, kwasowe wiśnie – moje ulubione owoce i zimna bita śmietana (zwana chantilly) to piękny deser. Jest jeszcze kruchy, bardzo słodki jakby chips z cukru, zupełnie – moim zdaniem – niepotrzebny. Rozumiem ideę, miał wnosić chrupkość i urozmaicić prezentację, ale darowałabym sobie.
Wracam do MOD na późny niedzielny obiad. Zamawiam Naleśniczki z konfitowaną kaczką, świeżymi warzywami i sosem hoisin (16zł) – są bardzo przyjemne i lekkie pomimo kaczki. Śliwkowy sos hoisin bardzo ładnie scala wszystkie składniki. Daleko temu daniu do genialnych pierożków, ale jest bardzo smacznie.
Nie mogę też odmówić sobie ramenu. W karcie znajdziemy dwa warianty – wegański i z wieprzowiną. Wybieram Ramen paitan (18zł) z makaronem ramen, wieprzowiną charsiew, marynowanymi jajkami, słodkim bambusem i dymką, na wywarze z kurczaka i bonito. Makaron jest domowej roboty. Całość oczywiście zachwyca intensywnością smaku i ładną kompozycją dodatków. Ramen jest całkiem spory, naprawdę można się nim najeść.
Dodam jeszcze tylko dwa zdania o winach i cenach. Ceny autentycznie robią na mnie wrażenie. Są – z nielicznymi wyjątkami – trzymane w ryzach i sugerują poziom bistro, a kuchnia decydowanie ponad ten poziom się wybija. Przystawki (z wyłączeniem pieczywa i foie gras) kosztują od 12 do 19zł, dania główne od 24 do 34zł, desery 14-19zł. Winem domowym jest tu Viognier L’ile. Za karafkę 500ml zapłacimy 25zł. Myślałam, że takie ceny w Warszawie nie są możliwe.
MOD to podróżowanie po kuchniach świata z Trisno Hamidem, często bez trzymanki, zawsze z mnóstwem smaku. Znajdziecie tu zarówno klasyczne fragmenty gry, jak i zadziwiające skojarzenia smakowe, ale jeśli zdobędziecie się na zaufanie wobec szefa kuchni, na pewno nie pożałujecie. Bardzo Wam polecam, to miejsce naprawdę jest jednym z moich najciekawszych ostatnich odkryć. Trzeba wysiąść na Polnej i kawałek przejść pieszo, remontowana ulica Oleandrów zapewne nie ułatwia życia właścicielom lokalu. Warto się jednak przedrzeć, naprawdę. Tylko trzy literki, a tyle smaku!
MOD, ul. Oleandrów 8, Warszawa, tel. 570 205 746
Save to foursquarePo więcej zdjęć zapraszam na na fanpage, Google+, Twitter i Instagram Frobloga. Zachęcam też do prenumerowania newslettera Frobloga. Co tydzień w piątek wysyłam podsumowanie moich relacji. Wystarczy podać swój adres e-mailowy tutaj: