Kultura
komentarzy 6

Nędznicy

Nędznicy to film, na który poszłam w samotności. Nie znalazłam wśród moich standardowych partnerów kinowych nikogo, kto chciałby ze mną ten film obejrzeć. Musical to nie jest łatwa forma. Od kiedy pamiętam nie mogę się pozbawić pewnego zmieszania, gdy mówią mówią i nagle ktoś zaczyna śpiewać. Nie do końca jest ta umowność dla mnie przyswajalna. Co innego w operetce, co innego w operze, co innego na Brodway’u. W przypadku Nędzników jednak moja obawa była zupełnie inna. Miałam łzy w oczach już w trakcie oglądania zwiastuna. Uzbroiłam się więc w paczkę chusteczek oraz lekki tylko makijaż. Tak przygotowana udałam się do kina.

Ponad dwie i pół godziny filmu to drugi trudny temat. Nie lubię takiego kina. Nie lubię, kiedy reżyser tak napawa się swoim dziełem, że nie potrafi go rozsądnie pociąć. Jednak z Nędznikami jest nieco inaczej. To w końcu jest musical i forma muzyczna narzuca tu pewną długość. Trudno uciąć partię wokalną w połowie, czy zaśpiewać szybciej, bo widz się spieszy. Tu muzyka wyznacza tempo całości. Dlatego, przyznaję, ten film się momentami dłuży i jego 157 minut po prostu się czuje.

Ale to prawdopodobnie mój jedyny zarzut. Reszta jest bowiem olśniewająca. Zacznę od scenografii, bo obrazowo ten film jest naprawdę arcydziełem. Przepiękne klimatyczne obrazy Paryża XIX wieku. Wtóruje im charakteryzacja, niezwykle przejmująca momentami. Powszechnie uznawani za atrakcyjnych aktorzy Hugh Jackman i Anne Hathaway potrafią wyglądać w tym filmie jak najohydniejsze stworzenia na ziemi. I nie boją się tego pokazać, co też należałoby podkreślić.

Zresztą aktorsko ten film jest naprawdę mocny. Hugh Jackmann pokazał, że potrafi grać już na etapie Prestiżu, ale potem grywał głównie role w bardzo komercyjnych produkcjach, gdzie to jego atrakcyjność raczej była na pierwszym planie, a warsztat aktorski nawet nie grał roli drugoplanowej, co najwyżej epizodyczną. Anne Hathaway jeszcze nigdy nie dostała roli, którą mogłaby zmazać plamę Księżniczki Genovii ze słynnego Pamiętnika księżniczki. W Nędznikach obydwoje są genialni. Obydwoje zresztą zostali nagrodzeni za te role Złotymi Globami. Wtóruje im świetny Russel Crowe, który z kolei wielokrotnie udowadniał już swoje umiejętności.

Wokalnie ten film jest mocno nierówny, nie spodziewajcie się tu ekwilibrystyki głosów, choć kilka duetów potrafi dobrze współbrzmieć. O ile Russel Crow zadziwia mocą swojego barytonu, o tyle Hugh Jackmanowi wypada już tylko współczuć, gdy z największym poświęceniem i porównywalnym niepowodzeniem próbuje wyciągnąć górne rejestry swoich partii. Niestety momentami jest to zaciskające gardło widowisko. Na szczęście momentów tych jest niewiele. Anne Hathaway ma jasny, czysty i bardzo naturalny głos, a jej solówka w utworze “I dreamed a dream” jest bodajże jednym z najbardziej przejmujących fragmentów filmowych w ogóle.

Jeszcze trochę o drugim planie, bo i tu znajdziemy ciekawe kreacje. Oczywiście wybija się para karczmarzy Sacha Baron Cohen i Helena Bonham Carter, którzy tworzą nie tylko zgrany duet, ale i bardzo charakterystyczny kontrast wobec pozostałych poważnych bohaterów. Zaskakuje też aktorsko, ale przede wszystkim wokalnie Eddie Redmayne.

Nędznicy to piękny film i piękny musial. Muzyka jest zresztą dobrze znana i z pewnością, nawet jeśli nie macie jej teraz w pamięci podręcznej, w trakcie oglądania filmu, wielokrotnie Wam się przypomni. To bardzo przejmujące dzieło. Trzeba do niego podejść emocjonalnie. Wydaje się bowiem, że próba logicznego pojęcia jak można przez 157 minut słuchać aktorów, którzy śpiewać nie potrafią, a jednak śpiewają, nie ma większego sensu. Zabierzcie chusteczki i wędrujcie do kina.

Nędznicy, reż. Tom Hooper, na podstawie książki Victora Hugo, 2012

W skali od 1 do 10, daję 8