Kultura
Skomentuj

O północy w Paryżu

Z Allenem tak jest – i nie odkrywam tu pewnie żadnej Ameryki – że cokolwiek robi, nawet gdyby to było gorsze od innych jego rzeczy, to i tak zwykle jest na bardzo dobrym poziomie, być może nawet znacznie wyższym niż wysokie loty innych reżyserów. Mam wrażenie, że „O północy w Paryżu” to słabszy film Allena. Z ostatnich filmów uwielbiałam „Whatever works” – strasznie mnie śmieszył, skłaniał do przemyśleń. Tutaj już aż tak śmiesznie nie jest, ale w dalszy ciągu jest bardzo, bardzo dobrze.

W roli głównej Owen Wilson, którego naprawdę bardzo nie lubię, ale Owen oczywiście zachowuje się tutaj jak Allen, nie drażni więc w ogóle. Konstrukcja filmu delikatnie ćwiczy widzów ze znajomości kultury i sztuki. Przez film przewijają się artyści kilku wieków. Wymieniać nie będę, ale Salvador Dali z obsesją nosorożca jest jedną z najzabawniejszych postaci kina w ogóle. W tej krótkiej roli genialny Adrien Brody.

Aktorzy zresztą jak zwykle u Allena – plejada gwiazd. Kathy Bates, Rachel McAdams, Marion Cotillard, w epizodzie prezydentowa Carla Bruni. W jednym z wywiadów z Allenem czytałam, że nie wszyscy chcą u niego grać. Nie płaci wiele, ponoć minimum, pewnie dużo wymaga i jest dość ekscentryczny na planie. Chwała tym, którzy znajdują czas i chcą. Sądzę, że wielu z nich naprawdę się to opłaca, dostają szansę na totalną zmianę wizerunku.

Allen to zadziwiająca instytucja. Produkuje film co roku, każdy z nich trzyma w żelaznej dyscyplinie 1,5 godziny, wszystkie mają bardzo mały budżet i finansowane są z funduszy prywantych inwestorów. Każdy z filmów się zwraca i to solidnie. Może to jest rzemieślnictwo, a może to po prostu bardzo dobrze wykonana robota, w każdym przypadku Allen spełnia moje oczekiwania od lat. Allen: „Jeśli mam do wyboru – mądrzyć się lub rozśmieszać – to wolę to drugie. Wszystkie idee świata nic nie znaczą, jeśli jesteś na filmie znudzony.” Dlatego z radością już czekam na kolejny jego film.

W skali od 1 do 10 daję 7