Na początku od razu wyjaśnię, żeby nie było wątpliwości – bardzo lubiłam serial. Drugie wyjaśnienie dotyczy moich oczekiwań – nie oczekiwałam dzieła, głębokich emocji, ani większych przeżyć. Chciałam się dobrze bawić. Nie sądziłam jednak, że prócz paru dowcipów, czeka mnie też ogromne zażenowanie i wstyd. Że ktoś coś takiego w ogóle nakręcił.
Nie staję po żadnej ze stron w wojnie o marki, metki, drogie ciuchy i buty (szczególnie buty) czyli powszechny materializm i konsumpcjonizm bohaterek. Byłam na to przygotowana w jakimś stopniu. Jednak, jak się okazało, w niewystarczającym. Po wyjściu z kina dotarło do mnie, że właściwie mam jeden problem w życiu: nie mam kolekcji nowych butów po 525 USD za parę. To dramat.
Zastanawiałam się nawet, czy twórcy po prostu nie chcieli wyśmiać swojego własnego serialu – na zasadzie „chcieliście film – to macie”. Ale to jednak niemożliwe, oni zrobili to na serio. W jedynym momencie, kiedy byłam o krok od wzruszenia, w scenie pożegnania Carrie ze swoją asystentką, główna bohaterka mówi „Przywróciłaś mnie do życia” … a co odpowiada asystentka? Jakieś propozycje? „A ty mi podarowałaś torebkę Louis Vuitton.” Wow. Jak pięknie można zdewastować scenę, która mogła być ładna.
Mam zresztą wrażenie, że Jennifer Hudson grająca asystentkę to jedyna prawdziwa postać w tym całym zamieszaniu. Reszta ekipy jest tak sztuczna, że to aż niewiarygodne. Nie wiem, co się stało, że Mr. Big (Chris Noth) robi idiotyczne miny lub jest bez wyrazu twarzy w ogóle. Gdyby był Sharon Stone powiedziałabym, że to zbyt duża ilość operacji plastycznych, ale on Sharon nie jest. Co się więc stało?
Nie wiem, może nie chcę wiedzieć. Pierwsza się nabijałam z tłumu ludzi, którzy protestowali przeciw filmowi. Sądziłam, że protestują ideowo. Ja protestuję dzisiaj razem z nimi. Z zabawnego, często przerysowanego serialu, zrobił się totalny gniot, w którym poza strojami i butami nie ma już nic. Podobnie jak w życiu bohaterek. Nawet sex się skończył. Wiem, że to jest wielka amerykańska produkcja i nie można za dużo wymagać, wiem, ale tęsknię za takimi produkcjami jak „Devil wears Prada”.
W skali od 1 do 10 daję 2.