Na dziewiątym piętrze eleganckiego domu handlowego El Corte Ingles w Madrycie otworzono kilkanaście miesięcy temu strefę gourmet. Poza delikatesowymi produktami reprezentatywnymi dla kuchni hiszpańskiej, znajdziemy tu bary, kawiarnie i restauracje. Z olśniewającym widokiem na Madryt wypiłam tu kawę na start dnia, wróciłam w porze lunchu. Mój lunch nie miał już nic wspólnego z widokiem na Madryt, a raczej z widokiem szaleństwa pięciu kucharzy obracających się w kolorach japońskiej mangi i przekrzykujących głośną muzykę o rytmicznym beacie. StreetXO.
StreetXO to miejsce wymykające się definicjom. Serwuje się tu street food, miejsce zlokalizowane jest w domu handlowym, goście siedzą dookoła histerycznie czerwonego baru, ich oczy bombardowane są również czarno-białą mozaiką na ścianach. Uszy okupuje przesadnie głośna muzyka, której obecności nie powstydziłyby się nocne kluby taneczne. Co w tym całym zestawie robiłam ja, określana przez niektórych komentatorów jako ta, która ‘ma focha, bo zjadła burgera’? Otóż StreetXO to dzieło Davida Munoza, charyzmatycznego młodego Chefa, stojącego na czele trzygwiazdkowej madryckiej restauracji DiverXO.
Stolik w DiverXO rezerwuje się z trzymiesięcznym wyprzedzeniem. W StreetXO nie ma rezerwacji, warto się tu jednak pojawić 15 minut przed porą lunchu (13:30). I choć kucharze będą Was wyganiać i tłumaczyć, że jeszcze nieczynne i muszą posprzątać, usiądźcie i poczekajcie. Później nie dorwiecie się do jedzenia przez kolejne kilka godzin. Wariactwu kolorów i muzyki towarzyszyć będzie wariactwo tłumu zdeterminowanego, by skosztować najbardziej zakręconego jedzenia w Madrycie.
Menu jest wydrukowane na kartce papieru i włożone do mało eleganckiej i mocno zmęczonej folii. Zawiera dwanaście pozycji w cenach od 6 do 15€. Kucharze sugerują trzy-cztery dania na osobę. Wybieram cztery dania i z radością obserwuję jak zaczynają je przygotowywać.
Na pierwszy ogień ruszają Prawns + prawns + prawns + prawns + prawns = Prawns5 ‘Suquet Thai’ (9,50€). Bo jeśli kreatywność i zabawa to również w nazwach. Krewetki do piątej potęgi. Danie ułożone w ramach idei wzmacniania smaków, wszystko tu jest krewetką. Są chipsy krewetkowe, są pierożki z nadzieniem krewetkowym, jest krewetkowy sos z mlekiem kokosowym, limonką i czosnkiem, jest puder krewetkowy i wreszcie są mini krewetki wrzucone do sosu. Całość tworzy krewetkowy tajski suquet, choć w oryginale suquet to kataloński gulasz z owoców morza. Oszałamiająco genialny początek.
Tempo nie zwalnia. Na barze przede mną lądują Smoked razor clams with charcoal and olive oil. Ponzu of shiso and coconut cream (6€). Wędzone okładniczki z węglem drzewnym i oliwą z oliwek. Ponzu z shiso i kremem kokosowym. To tylko dwie okładniczki, a tyle niesamowitych smaków. Małże są wędzone, a żeby wzmocnić ten smak krem kokosowy zawiera drobinki węgla. Bosko pachnie. Do tego kwaskowaty japoński sos ponzu i jeszcze shiso, które kończy całość jakąś lekko miętową nutą. Niesamowita kombinacja. Patrzę na cenę tego dania i nie wierzę.
Grilled bone marrow and ‘cocotxa’. Bilbaina, kimchee juice and rice cracker (7€) Grillowany szpik kostny z dorszem w stylu z Bilbao, sokiem kimchee i chrupką ryżową. Katalonia, kraj Basków, Korea … po prostu pełne fusion, a nie street food. Z tym tłumaczeniem cocotxa mam problem, wiem, że chodzi o dorsza, ale to słowo katalońskie, podejrzewam, że wskazuje konkretną jego część. Całość trzeba wymieszać ze szpikiem i dopiero jeść, o czym informują mnie goście obok, bo kucharze oczywiście komunikują się głównie po hiszpańsku. Jest lekko pikantne poprzez posmak kimchee i bardzo zakręcone. Nie są to do końca moje smaki, ale jestem przekonana, że niczego takiego w życiu nie jadłam. Warto było choćby spróbować.
No i finał. A właściwie wielki finał. Backed in coals mackerel Yuzu – Miso. Smoked bonito and pickled onion rings. Trout roe (12€) Pieczona na węglu makrela, pasek z yuzu i miso. Papierki o smaku wędzonego bonito, marynowane krążki cebuli i ikra pstrąga. Co tu się dzieje na tym talerzu. Wydanie tego dania zajmuje chwilę, ale ile zajmują przygotowania? Pyszna makrela przesiąknięta aromatem prawdziwego węglowego pieca, kwaskowata marynowana cebula, słonawa nuta ikry pstrąga, do tego wędzone bonito w postaci drobnych papierków i jeszcze azjatyckie drobiazgi jak yuzu i miso. Ale to wszystko nie jest udziwnione, to perfekcyjnie do siebie pasuje, to współgra i wybitnie się komponuje.
StreetXO to wydarzenie nie z tej ziemi. Po godzinie siedzenia w tej atmosferze, gdzie napierają ludzie, a głośna muzyka wyklucza wszelkie formy komunikacji, ma się wprawdzie dosyć klimatu, ale z pewnością nie ma się dosyć tego jedzenia. Jest kreatywne, globalne, łamie bariery i ucieka definicjom. Kosztuje jak street food, ale z powszechnie rozumianym street foodem ma naprawdę niewiele wspólnego. Jeśli będziecie w okolicach, to punkt obowiązkowy. (A poniżej zapraszam na debiut filmików Frobloga. Kilka minut, żebyście poczuli atmosferę tego miejsca)
StreetXO, El Corte Ingles Callao, plaza de Callao, 2, Madrid
Po więcej zdjęć StreetXO zapraszam na fanpage Frobloga.