Wpisy otagowane: wokalistki jazzowe

Dianne Reeves w Teatrze Wielkim

Kiedy w 2008 roku nie dojechała na swój koncert w Warszawie, odebrałam to jako jedno z większych rozczarowań roku. Potem w 2009. widziałam ją na koncercie poświęconym Ninie Simone. Zdeklasowała pozostałe wykonawczynie, ale to był króciutki występ. Na jej kolejne koncerty w Polsce niestety z różnych powodów się nie wybrałam. Wreszcie wczoraj, po latach oczekiwania, udało mi się zobaczyć Dianne Reeves w Teatrze Wielkim. Zapraszam na na fanpage, Twitter i Instagram Frobloga. Zachęcam też do prenumerowania newslettera Frobloga. Co tydzień w piątek wysyłam podsumowanie moich relacji. Wystarczy podać swój adres e-mailowy tutaj: Email *

Grażyna Łobaszewska Przepływamy

Mam tę płytę od kilku dni i przyznaję się do uzależnienia od niej. Nawet pracuję z Łobaszewską w tle, co zwykle mi się nie zdarza. Zastanawiałam się przez moment, co odróżnia ten krążek od większości produkcji innych polskich wokalistek i wiem. Łobaszewska nie udaje. Nie udaje, że pisze teksty – zaprasza do współpracy profesjonalnych autorów. Nie udaje, że komponuje muzykę, dlatego Darek Janus (skrót imienia nie mój) sam przyjeżdża do niej i namawia na piosenki, które napisał. Nie robi operacji plastycznych i nie odstawia papierosów nawet do sesji zdjęciowej. O ile to ostatnie może nie jest zaszczytne, o tyle fakt, że nie próbuje zarobić dodatkowych pieniędzy swoimi własnymi marnymi tekstami czy kompozycjami, należy podkreślić – jak to się kiedyś mówiło – wężykiem.

Urszula Dudziak: Wyśpiewam Wam wszystko

Przeczytałam tę książkę w poprzedni weekend. Połknęłam w 3 dni zarywając noce. Nie mogłam się oderwać. Jest genialnie napisana. Dokładnie tak, jakby mówiła Urszula Dudziak. Jeśli kiedykolwiek ją słyszeliście, jak emocjonalnie, szybko i energicznie mówi, będziecie ją słyszeć również przechodząc przez kolejne frazy tej książki. Choć od przeczytania ostatniej strony minął dopiero tydzień, już tęsknię do tego świata i bardzo chciałabym czytać kolejne części. To się pewnie nie wydarzy tak szybko. Lekkość, z jaką prowadzona jest narracja i jednoczesna, równoległa mądra treść, którą ze sobą niesie, jest uzależniającym połączeniem.

Cassandra Wilson w Hotelu Hilton

The Pop Side of Jazz to tytuł trasy koncertowej, częścią której był koncert w sali hotelu Hilton. Dionizy Piątkowski – organizator cyklu koncertowego Era Jazz – zapowiedział, że koncert ma miejsc w najbardziej jazzowej sali w tym mieście. Jestem przekonana, że są bardziej jazzowe. Hotel Hilton niestety kompletnie nie poradził sobie z organizacją tego wydarzenia. No cóż, jest pewna – i to nie subtelna – różnica pomiędzy organizowaniem bankietów i konferencji, a koncertów jazzowych. Po pierwsze nie radziły sobie szatnie, co spowodowało gigantyczne kolejki do szatni i ogólny korek oraz paraliż. Schody ruchome zostały nieruchome, nie wytrzymały napięcia. Wszędzie tłum. Na samej sali ze względu na zbyt niskie podwyższenie sceny, nic nie było widać mniej więcej od piątego rzędu. Tyle w kategorii wpadek organizatorów. Druga wielka wpadka tego wieczoru to niestety publiczność. Być może w połowie złożona z pracowników Ery, nie wiem, ale nie była to z pewnością publiczność jazzowa. Kilka znanych twarzy celebrytów na sali, sporo ludzi, którym wypadało przyjść. Prawie żadnego bujania się w rytm, prawie żadnego bicia brawa po solówkach, nie mówiąc …

WSJD Sing The Truth – The Music of Nina Simone

Mam mnóstwo miłych wspomnień z zeszłorocznych WSJD. Trudno było się oprzeć jakiemukolwiek koncertowi, w ostateczności zrezygnowałam jedynie z Pata Metheny, a i to wyłącznie z powodów finansowych. W tym roku, program był już znacznie mniej gwiazdorski, od początku jednak było dla mnie jasne, że jednego koncertu odpuścić sobie nie mogę – poświęconego muzyce Niny Simone. Cztery genialne wokalistki światowej czołówki wokalistyki jazzowej i około-jazzowej oraz akompaniujący im oryginalny zespół Niny Simone z Alem Shackmannem na czele. Jako pierwsza wyszła niezwykle skromna i najmłodsza z całego towarzystwa Lizz Wright i zaintonowała „I Loves You Porgy”. Wciskająca w krzesło interpretacja na powitanie. Muszę przyznać, że mam dwie płyty Lizz Wright. Ma w głosie coś niezwykle przejmującego, przy jej „Taste Of Honey” wielokrotnie przechodziły mnie ciarki. Na tym koncercie wypadła bardzo dobrze, ale miała trudną rolę – po niej były jeszcze trzy świetne wokalistki. Jako druga – córka słynnej Niny – Simone. Chyba to niesprawiedliwe, że wszyscy recenzenci podkreślali głównie jej karierę w siłach wojskowych. Co to ma do muzyki? Dla mnie absolutnie fascynujące było to, skąd w …

Mika Urbaniak “Closer”

Od jakiegoś czasu słucham tej płyty. Nie dlatego, że sprawia mi szczególną przyjemność, ale dlatego, że staram się wyrobić sobie zdanie na jej temat. Na początku byłam zdziwiona brzmieniem, potem do niego przywykłam, ale nic mnie nie zachwycało. Nie znalazłam na tej płycie nic ciekawego dopóki nie rozpoznałam jednego z jej utworów granego w radio po pierwszych trzech taktach. Zwykle oznacza to, że jestem z danym utworem zaprzyjaźniona. Faktycznie, wysłuchanie go w radio sprawiło mi przyjemność, wróciłam więc do płyty. I znowu to samo. Nic ciekawego, choć wszystkie utwory już rozpoznaję i powtarzam linie melodyczne, w dalszym ciągu … nic ciekawego. Przeczytałam kilka recenzji tego krążka. Wszystkie zachwycone. Przeczytałam kilka nazwisk biorących udział w nagraniu – wszystkie zachwycające. Przesłuchałam po raz kolejny. I mam ochotę krzyczeć Gombrowiczem „jak zachwyca jak nie zachwyca!”. No więc moje zdanie jest takie – ta płyta ginie w tłumie nowoczesnej muzyki. Gdyby nie nazwisko wokalistki i zainteresowanie jej osobą, a właściwie osobami jej rodziców, nie sięgnęłabym po tę płytę nigdy. I tak chyba powinno było pozostać. Brak jazzu. Brak wzlotów. …

Chiara Civello „The Space Between”

Z Chiarą Civello zaprzyjaźnił mnie po raz pierwszy Marek Niedźwiecki. W jednej z jego pięknych smooth jazzowych audycji, jeszcze w Trójce, zabrzmiały którejś soboty powolne, spokojne dźwięki i jej zupełnie bezpretensjonalny głos. Potem zakochałam się w jej pierwszej płycie „Last Quarter Moon”, na której śpiewa a to trochę po włosku, a to po angielsku, zawsze pięknie muzykuje, nigdy nie przesadza. Teraz przyszła pora na „The Space Between”. Przyznaję, że z opóźnieniem, bo płyta jest z 2007 roku. Nie straciła jednak przecież na aktualności, muzyka na niej płynie wolno, lekko się snując, czasami zakręcając i pytając o drogę, ale też bez większych emocji czy strachu przed pogubieniem. Scena: wracam do domu, z bolącym napiętym od stresów karkiem, zrzucam z siebie rzeczy ograniczające ruch swobodny, nalewam sobie lampkę wina, włączam Chiarę i … świat zostawiam za drzwiami. I naprawdę nie ma to znaczenia, że słyszałam już „Skylark” zaśpiewany 700 razy lepiej, ciekawiej, a może nawet, nieskromnie powiedziałabym, że ja go kiedyś lepiej śpiewałam. Nie ma znaczenia. Ani to, że ta płyta jest praktycznie w konstrukcji identyczna do …

India Arie „Acoustic Soul”

India.Arie znana mi jest nie od dzisiaj. W pojedynczych utworach słucham jej od dłuższego czasu, choć nie jest bardzo popularna, nie należy do tzw. pierwszego nurtu artystów najczęściej promowanych. Szkoda, ale może to właśnie dodaje jej uroku znalezienia czegoś specjalnego w masie wszystkiego innego. „Acoustic Soul” to pierwsza płyta artystki dla wytwórni Motown. Nagrana w 2001 roku. Mam wrażenie, że w Polsce przeżywa pewien relaunch od czasu, kiedy Paulina Lenda – początkująca 16-letnia wokalistka występująca w programie „Mam talent” – przypomniała fantastyczny utwór „Ready For Love” pochodzący właśnie z tej płyty. Dla mnie odkryty na nowo. Płyta jest kwintesencją soulu. Wszystkiego, co ten gatunek ze sobą niesie. Jest więc boleśnie piękny głos Indii, opanowany do granic możliwości opanowania ludzkiego głosu. Z piękną, charakterystyczną ciemną barwą, z wykorzystywaniem kobiecego falsetu w momentach najbardziej się do tego nadających („Sometimes you’ll fly”), z częstymi, głębokimi zejściami w dolne rejestry („Sometimes you will fall”), z feelingiem przypominającym czasy ery swingu i uśmiechem w głosie. Są niezwykle charakterystyczne kompozycje, pozostające w uchu już po pierwszym przesłuchaniu. Jest mnóstwo dobrych, kołyszących …

“Caminho” Dorota Miśkiewicz

Dorota Miśkiewicz śpiewa na tej płycie w rytmach latynoamerykańskich, głównie. To taka płyta, którą można sobie włączyć, kiedy się chce odprężyć i poczytać coś dobrego. W tle będzie sobie spokojnie akompaniowała, nie zakłóci spokoju, ale też nie spowoduje ani dużych emocji ani głębszych wzruszeń, po prostu będzie miło i przyjemnie. Moim zdaniem, taka muzyka jest bardzo potrzebna i wypełnia lukę pozostałą po tych wszystkich, którzy chcą coś wykrzyczeć lub po prostu zrobić wrażenie. Dorota spokojnie swingując przechodzi przewija się przez tę płytę. Teksty są trochę o miłości, trochę o niczym. Jest jeden tekst o braku tekstu, ale jakże lepszy i dowcipniejszy od słynnego Teksańskiego Kasi Nosowskiej. W sumie płyta poprawia humor i podsuwa kilka melodyjek do nucenia. Wchodzą w słuch bezwiednie. Nagle, gdzieś tak po tygodniu, łapię się na tym, że coś nucę … nawet nie wiem, co to dokładnie jest. Chwilę analizuję i przypominam sobie – to „Nucę, gwiżdżę sobie”. Trochę szkoda, że nie słyszę Doroty Miśkiewicz w jazzujących, swingujących odsłonach, do których jej głos nadaje się przecież idealnie. Barwa drapiąca jak u Ewy …

Cassandra Wilson “Loverly”

Kiedy wydaje płytę Cassandra Wilson, fani wiedzą o tym z dużym wyprzedzeniem i na tę płytę czekają. Światowa premiera najnowszego CD Cassandry miała miejsce 10. czerwca 2008, ale w przedsprzedaży można było już kupić tę pozycję od kilku dni. Kupiłam. Przesłuchałam kilkakrotnie. Cassandra tym razem klasycznie, oszczędnie, wręcz minimalizuje środki artystyczne. Wykorzystuje dosłownie kilku muzyków na dosłownie kilku instrumentach. Jest więc gitara, fortepian, kontrabas, perkusja i są standardy jazzowe. Znane od lat, ale … no właśnie to „ale”. Ile można jeszcze wycisnąć z Czarnego Orfeusza, którego wszyscy znają, grają i śpiewają, nawet na weselach, statkach czy w jeszcze mniej jazzowych okolicznościach. Ograny do bólu na płycie Cassandry zachwyca świeżością. Podobnie interpretacje „The Very Thought Of You” czy „Caravan” są jakby inne od dotychczasowych. Nie mówiąc już nic o „Lover Come Back To Me”, którego osobiście nie mogę słuchać. Tak bardzo przywykłam do innego tempa i rytmu tego utworu, że akompaniująca Cassandrze gitara doprowadza mnie w tym utworze do szału. Szał to też jakieś emocje. Mój osobisty hit tej płyty to „Spring Can Really Hang You …