The Cool Cat. Nowe miejsce otworzyło się kilkanaście dni temu na Powiślu. Ma już pozytywną recenzję Macieja Nowaka. Ma szefa kuchni Jakuba Kaftańskiego, który wcześniej gotował w Miłości. Ma opinię miejsca hipsterskiego. I ma też gościnne występy innych szefów kuchni. W poprzedni weekend w The Cool Cat gotowała Sandra Kotowicz. Odwiedziłam ich trzy razy tylko po to, by znaleźć odpowiedź na pytanie: Is this cat really cool?
Dawno już, bardzo dawno nie chodziłam do miejsca w tzw. „weekend po Nowaku”. Kiedyś zwyczajem tego bloga było śledzić piątkowy dodatek Wyborczej i czym prędzej zamawiać stolik na sobotę, a potem dzielić się wrażeniami. Czasy się jednak zmieniły i teraz bardzo rzadko zdarza mi się podążać do miejsca tuż po recenzji w Wyborczej. Tym razem jednak trafiłam do The Cool Cat po raz pierwszy w sobotę tuż po piątkowym tekście. I stwierdzam, że syndrom ten trwa. Tłumy ciągną do restauracji w weekend po. Pewne rzeczy ze strony restauracji wtedy idą na żywioł, nie czarujmy się. Na szczęście, moim zwyczajem poszłam tam jeszcze dwa razy, staram się – jak wiecie – nie opisywać miejsc po jednorazowej wizycie.
Zacznijmy jednak od soboty. Menu lunchowe Sandry Kotowicz podano w cenie 45zł za dwa amuse-bouches, przystawkę, danie główne i deser. Krem z marchewki ze słonecznikiem był bardzo fajnym, prostym i smacznym początkiem. Węgorz na kremie kokosowym to jednak dla mnie deser z rybą i w tę stronę bym nie szła.
Jajko / trufla / rukola / małże nie było niestety udanym starterem. Jak widać na zdjęciu, jajko podano zbyt surowe, a co za tym idzie w zbyt niskiej temperaturze. Na talerz rozlała się zatem bardzo letnie, prawie zimne żółtko. Na dodatek nie udały się tu proporcje, tego żółtka było po prostu za dużo, smaczne grzyby i całkiem obfita ilość trufli nie dały rady zdominować smaku. Prosiło się o sól, lub po prostu o inne proporcje – może przepiórcze jajko, czy może więcej grzybów. Fajny był pomysł zestawienia trzęsącej się małży z podobnym w konsystencji jajkiem, ale to niestety za mało.
Policzek cielęcy / pęczak / śliwka / porto to zupełnie inna bajka. Piękne smakowo policzki cielęce duszone w porto. Bardzo jędrny pęczak i przyjemny dodatek śliwki. Smakowo grało tu wszystko. W wykonaniu niestety jeden kawałek policzka był solidnie twardszy od drugiego, ale nie czepiam się, zwalam to na „weekend po Nowaku”.
Bardzo przyjemny był też deser Ananas / pieczona czekolada / orzech. Różne tekstury orzechowego crumble, ananasowego musu i czekoladowego brownie dobrze do siebie pasowały. Atrakcyjnie skontrastowane były nuty smakowe czekoladowe i owocowe. Wolałabym, żeby wszystkie plastry ananasa były lekko przypalone, bo smak palonego robił różnicę na jednym z plastrów, ale nawet i bez tego było bardzo ok. Po tych trzech daniach Sandry Kotowicz, z zainteresowaniem i nawet pewną niecierpliwością czekam na jej autorską odsłonę na Brackiej. Ponoć już niedługo.
Następny dzień rozpoczęłam miło śniadaniem w The Cool Cat. Prosty Omlet z rydzami i wędzoną śliwką (12zł) był dobrą propozycją. Kosztowałam też Neonowo-zielonych pandanowych racuchów z salsą mango – papaja (15z), którym niestety brakło mango i papai, zastąpiono je więc innymi owocami. Tego poranka jednak największe wrażenie zrobiły na mnie desery. Pyszny był Sernik ze słonym karmelem, a i nie gorsze Brownie z wodą różaną. Poranna odsłona Cool Cata wydawała mi się warta ponownej wizyty, a że mam to miejsce dość blisko, będę tu chyba wpadać na śniadania i nie tylko.
Przyszedł wreszcie i czas na poniedziałkowy wieczór i wieczorną odsłonę kuchni tutejszego szefa kuchni – Jakuba Kaftańskiego. Tatar z popcornem z amarantusa, wędzonym pomidorem, olejem z pestek dyni i przepiórczym jajem (27zł) to bardzo udana wariacja nt. klasycznego tatara wołowego. Dużo wnosi ten popcorn z amarantusa, dodaje mięsu małego zadziora. Jeszcze więcej chyba wnosi wędzony pomidor, smakowo to bardzo mocny element tego dania. Dawno już nie jadłam tak udanej wersji tatara.
Jednak najlepszym daniem z wszystkich skosztowanych przeze mnie propozycji była Sarna z kopytkami, burakiem, sadzonym jajkiem i palonym bakłażanem (32zł). Sarna w punkt – ślicznie różowa, soczysta i bardzo smaczna. Genialne są też dodatki, choć bez buraka. Małe, jędrne kopytka, absolutnie wzruszające malutkie sadzone jajko przepiórcze, przede wszystkim jednak powala mus z palonego bakłażana. Palony smak to jest dokładnie to, co lubię ostatnio jeść. Bardzo udane danie, duże brawa.
Może Was to zdziwi, ale nawet po tych trzech wizytach miałam niedosyt The Cool Cat. Chcę jeszcze wrócić na Flaki wołowe w panko i Boczek w parowanej bułce. To menu nie jest długie, ale wygląda bardzo interesująco i z pewnością – jak znam tę ekipę – za chwilę się zmieni. The Cool Cat jest miejscem totalnie bezpretensjonalnym, nie idźcie tam, jeśli oczekujecie perfekcji. Jedzenie tu nie jest pozbawione niedociągnięć. Ale fajne pomysły, luz i smak są jego mocnymi stronami.
The Cool Cat, ul. Solec 38, Warszawa, tel. 787 698 700
Po więcej zdjęć The Cool Cat zapraszam fanpage, Google+, Twitter i Instagram Frobloga. Zachęcam też do prenumerowania newslettera Frobloga. Co tydzień w piątek wysyłam podsumowanie moich relacji. Wystarczy podać swój adres e-mailowy tutaj: