Robert Trzópek i Tamka43 to była jedność. Na początku swojego istnienia miejsce zmieniło warszawską rzeczywistość restauracyjną, wielu szefów kuchni odwiedzało Tamkę i z zadziwieniem obserwowało co się tam dzieje. Robert Trzópek z doświadczeniem w Nomie i El Bulli przenosił wielki świat na nasz lokalny grunt. Tamka43 inspirowała przez kilka lat. Kiedy w sierpniu tego roku gruchnęła wiadomość o tym, że Robert Trzópek rozstaje się z Tamką, zdziwieni byli wszyscy. Natomiast kilka tygodni później, gdy pojawiła się informacja, że Robert Trzópek zaczął współtworzyć The Harvest, wszyscy tam pobiegli.
Imponuje rozmach, z jakim się do The Harvest przyłożono. Miejsce zajmuje sporą część parteru w eleganckim nowym budynku biurowym Ambassador na Mokotowie. Wystrój restauracji to chłodna elegancja. Popielate wygodne fotele, przestronne wnętrze, ogromny bar, ciekawe oświetlenie. Sala podzielona jest na strefę restauracyjną i strefę koktajl baru. W tej drugiej obowiązuje karta koktajli i specjalne menu barowe. Restauracja sprawia wrażenie ogromnej, zatrudnia jednak wystarczającą ilość kelnerów, kucharzy i barmanów, by nad całością zapanować. W trakcie kolacji w sobotni wieczór, przy całkowicie pełnej sali, nie zostaliśmy ani przez moment pozbawieni uwagi kelnerów, a dania dostawaliśmy w tempie wręcz zadziwiającym jak na takie miejsce. Na sali byli również obecni obydwaj właściciele, a w kuchni czuwał Robert Trzópek.
Karta na pierwszy rzut oka nie zachwyca kreatywnością. Wiele w niej standardów jak kozi ser z burakiem, sałatka nicejska, polędwica rossini czy sola dover. Po bliższym przyjrzeniu się, okazuje się jednak, że standardy te mają indywidualny charakter i jako takie są raczej interpretacją tematu niż biernym jego odzwierciedleniem.
Zjedzmy coś zatem. Kelner poleca Cannelloni z musem z przegrzebków i mięsem kraba, Polędwicę Rossini i Solę Dover Meuniere. Nie wyjaśnia dlaczego. Po lekturze menu stwierdzam więc z pobłażliwym uśmiechem, że poleca pozycje najdroższe. Na początek wybieram przekornie, najtańszą pozycję Consomme grzybowe z rillette z ogonów wołowych (24zł). Mam wrażenie, że to najlepszy wybór z całego menu, a cena jest w tym przypadku naprawdę atrakcyjna. Kelner podaje mi talerz z puree z borowików, a na nich płynne żółtko i smażone kurki. Za kelnerem czeka sam Robert Trzópek (dobry wieczór Panie Robercie) z dzbanuszkiem consomme. Nalewa je osobiście, precyzyjnie do poziomu puree. Na osobnym talerzyku dostaję tosty z rilette z ogonów wołowych i posmakiem pomarańczy. Genialne. Esencjonalne consomme zwykle nie porywa wyglądem, tu wzbogacone o puree borowikowe, jajko i kurki, wygląda bardzo wytwornie. Ogony wołowe, przedstawiciel piątej ćwiartki, to kontrast dla tej wykwintności, ale jednocześnie wybitne towarzystwo dla zupy. Po takim starcie jestem w bardzo dobrym nastroju i nie mogę się doczekać głównej gwiazdy wieczoru.
Jagnięcina z zielonymi warzywami i sosem miętowym (78zł). Na talerzu dwa solidne kawałki mięciuteńkiej jagnięciny, aromatyczna jędrną grasica, karmelizowane szalotki, groszek cukrowy, szpinak i fasolka szparagowa, do tego sosy. Smak jagnięciny na pierwszym planie, a do niego słodko słona zabawa smakowa z intensywną nutą mięty. Wszystko zachęcające kolorami i zapachami. Choć jagnięcina z miętą nie jest nowym połączeniem, tutaj zdecydowanie osadzono ją w ciekawym kontekście.
Zanim zamówię deser, z podejrzliwością pytam o szczegóły. W karcie widnieje bowiem Suflet czekoladowy z lodami Grand Marnier (26zł). Ileż to razy już widziałam kryjący się pod tym pseudonimem fondant! Kelner zapewnia o autentyczności sufletu i – nie wiem, czy ma tę świadomość, ale – ryzykuje swoim napiwkiem. Faktycznie, suflet jest sufletem, puszystą pianką o smaku gorzkiej jakościowej czekolady. Towarzyszą mu lody o pomarańczowym smaku Grand Marnier. Czekolada i pomarańcze to moje ulubione skojarzenie smakowe, daję więc temu deserowi mały plus, ale sądzę, że szef kuchni wie, iż w deserach mogłoby być ciekawiej.
W sobotni wieczór The Harvest jest pełne. Na dodatek jest pełne towarzystwa eleganckiego, wystylizowanego, powiedziałabym hipsterskiego, ale ponieważ sami hipsterzy nie wiedzą ponoć jak wyglądają hipsterzy, byłaby to teza dość ryzykowna. To jedno z trzech miejsc w Warszawie, gdzie nie weszłabym w dżinsach. Nie jest tu, w żadnym wypadku, sztywno (a takie były moje zarzuty wobec Tamki w początkowym jej okresie), jest po prostu elegancko. Im później się robiło, tym głośniej grała klubowa muzyka, a na stolikach gości pojawiały się koktajle. Skusiłam się na Old Road (32zł), amerykański bourbon wymieszany z odrobiną cukru i gorzką wódką o smaku wiśni, po nim – co zrozumiałe – podobało mi się jeszcze bardziej. Wrócę na lunch, jest w cenie 25zł, a takiej okazji przepuścić nie wolno. I wrócę pewnie na kolację jeszcze nie raz. Na pierwszy rzut oka, Robert Trzópek bez Tamki43 radzi sobie znakomicie.
The Harvest, ul. Domaniewska 34A, Warszawa, tel. 22 223 64 34
Po więcej zdjęć z The Harvest zapraszam na fanpage Frobloga na Facebooku.