Fusion? Kiedy ja ostatnio słyszałam, że restauracja się przyznaje do serwowania kuchni fusion? Sądzę, że było to ładne kilka lat temu. Termin wydaje się zdecydowanie passe, ale – jak się okazuje – nie wszystkim. Na Mokotowie, bardzo niedaleko budynku Agory, w post-fabrycznym (umówmy się, brzydkim po prostu) budynku powstała właśnie restauracja Trzy Kolory oferująca kuchnię fusion.
Z zewnątrz to miejsce Was nie zachęci. O budynku już pisałam, logo jest wielkie, ale średnio atrakcyjne. Jak jest wewnątrz? Przestronnie oczywiście. Jak na zagospodarowanie hali pofabrycznej, robi to na mnie wrażenie. Wystrój ma się odwoływać do street artu. Kolorów jest tu jednak trochę więcej niż trzy i to niekonsekwencja, której nie lubię. Nie podoba mi się też świecąca podłoga, ani pozawieszane pod sufitem, optycznie go obniżające paski, ale to kwestia gustu. Natomiast znakomitym pomysłem jest biblioteczka z książkami, i to niezłą ich kolekcją. Siadamy tuż pod nią i z radością przeglądamy kilka tytułów (np. Vonnegut w oryginale).
Pora na jedzenie. Karta jest dość krótka, ale znajdziemy w niej po kilka przystawek, makaronów, dań głównych i zup, są też śniadania. W deserach niestety posucha, jak wszędzie. Poza tartą tatin, nieznośne standardy podawane w co drugim miejscu w Warszawie. Mój towarzysz na start wybiera zupę. Kremową zupę serowo-kokosową z chrupiącą krewetką i mango (14zł) Brzmi obłędnie, pachnie równie dobrze, smakuje świetnie, choć mam okazję kosztować jej tylko odrobinę. Jest dość ostra, ale w takiej kombinacji wydaje się to być koniecznością.
Ja zaczynam od przystawki, która mnie najbardziej zainteresowała – Smażony bakłażan z kremem mascarpone i konfiturą z pomidorków cherry ze świeżą miętą (13zł). Za prezentację daję tutejszemu szefowi maksymalną ilość punktów. Ze smakiem już tak dobrze nie jest. Mascarpone był zbyt delikatny, by zrównoważyć intensywną konfiturę z pomidorków, która najzwyczajniej przejęła moją smakową uwagę. Bakłażan w panierce stracił smak. Po co on w ogóle był panierowany? Marzyłam o odrobinie czosnku w kremie mascarpone, który zmieniłby istotnie balans smakowy tego dania. Dobry pomysł, ciekawa kompozycja, ale – jakby to powiedzieli znawcy – „niedosmaczone”.
Kotleciki jagnięce pieczone w rozmarynie podane na szpinaku w śmietanie z delikatnym puree z białej fasoli (45zł). Na pewno nie jest to coś, co dostaniemy w każdej restauracji. Ponownie brawa za inwencję i prezentację. Świetnie pachnie i zachęca. Genialne puree z białej fasoli z ziołami, świetny szpinak z czosnkiem. Kotleciki jagnięce do poprawki. Przeciągnięte, przez co przesuszone i lekko twardawe. I ponownie – wielka szkoda. To mogło być danie znakomite.
Jeszcze dwie uwagi. Po pierwsze, strasznie długo czekaliśmy na dania, a byliśmy sami na sali. Co tu się będzie działo, kiedy ta ogromna sala będzie pełna? No mam nadzieję, że to tylko kwestia pierwszych tygodni po otwarciu. Po drugie, miejsce nie ma jeszcze koncesji, co się zdarza. Nie rozwiązuje jednak tego problemu w żaden sposób – a to się zdarzać nie powinno. Inne restauracje częstują winem, czy sugerują przyjście z własną butelką – do Trzech Kolorów nie wolno. Tego nie lubimy.
Trzy Kolory czynne są od trzech tygodni. Choć mam wiele uwag, uważam, że Trzy Kolory mają potencjał. Czy to jest prawdziwe fusion? Nie wiem, ale dla mnie nie musi być. Ktoś w tej kuchni na pewno ma pomysły. Z wykonaniem bywa gorzej, ale przetestowana przeze mnie próbka nie była reprezentatywna. Miejsce serwuje lunche biznesowe. Będę musiała kiedyś jeden z nich sprawdzić, zwłaszcza, że mieszkam bardzo niedaleko. Jeśli się wybierzecie, dajcie znak jak było, chętnie posłucham.
Trzy Kolory, ul. Czerska 14, Warszawa tel. +48 22 299 06 95
Po więcej zdjęć restauracji Trzy Kolory zapraszam na fanpage Frobloga.