Kultura
Skomentuj

Warszawa do wzięcia

W ramach przechodzącego zupełnie bokiem i ze znikomą promocją festiwalu filmów dokumentalnych pod świetnym tytułem WATCH DOCS, udało mi się obejrzeć znakomity film „Warszawa do wzięcia”. O tym filmie i pokazanym w nim programie dla dziewczyn z post-PGRów pisała już m.in. Polityka i Gazeta Wyborcza. Zupełnie to niesamowity dokument w reżyserii Karoliny Bielawskiej i Julii Ruszkiewicz.

Program był prosty. Zaprosić młode dziewczyny, rozpoczynające zawodowe życie, do Warszawy. Dać im utrzymanie przez 6 miesięcy, zorganizować zajęcia z pisania życiorysów, savoir-vivre’u, pomóc w zdobyciu pracy. A potem zmobilizować do usamodzielnienia się i pozostania w Warszawie.

Może najpierw wypowiedź Julii Ruszkiewicz w wywiadzie dla Gazety Wyborczej: „Film nas zaskoczył, ponieważ miała to być historia o stawaniu się, o przemianie, a okazało się, że jest to film o biedzie mentalnej i niemożności wyrwania się ze schematu myślenia dziedziczonego z pokolenia na pokolenie. W pierwszym momencie pracy i znajomości z bohaterkami, przeżywałyśmy rodzaj irytacji. Nie mogłyśmy zrozumieć, dlaczego nie potrafią skorzystać z pomocy, jaką im oferujemy. Okazało się, że tak naprawdę przeszkodą jest to, że te dziewczyny nie mają narzędzi, by zmienić swoje życie.”

Przerażające. Naprawdę. Rozpaczliwy obraz tych wiosek, tej niemocy, tej beznadziei i kompletnego braku szans, choć teoretycznie szanse te są przecież właśnie stwarzane. Mówię „teoretycznie”, bo program, o którym został nakręcony film spotkał się z ostrą krytyką niektórych mediów. Faktycznie, momentami sama się zastanawiałam, po co dziewczynom uwagi savoir-vivre’u w stylu „pamiętajcie, żeby serwetki z materiału z restauracji nie przykładać do ust, bo mogą zostać ślady szminki”. Podczas, gdy jednocześnie pokazuje się żenujące interview kandydatki do pracy, która na każdym kroku podkreśla swoje negatywne cechy i nie ma żadnej szansy na to, że ktokolwiek ją przygotował do prostej odpowiedzi na pytanie „dlaczego przestała pracować w poprzednim miejscu pracy”.

Brawa dla reżyserek za obiektywizm. Rozumiem z wypowiedzi, że ten film wcale nie miał traktować o braku szans i porażkach, a raczej pokazywać całe to zjawisko w pozytywnym wymiarze. Wnioski są jednak przerażające. Nawet ta bohaterka, która teoretycznie radzi sobie najlepiej, wraca do swojej wioski po rozstaniu z chłopakiem i utracie kolejnej pracy w Warszawie. Reżyserki nie trzymały się więc z góry upatrzonej wizji, ale podążyły za bohaterkami, za  ich losem i pozwoliły temu filmowi na maksimum autentyczności. Świetne kino.

A teraz kilka zdań o samym festiwalu. Nie wiem tego zbyt dobrze, bo to jedyny wieczór, kiedy udało mi się uczestniczyć w projekcjach, ale … bilety były za darmo, sposób dystrybucji koszmarny i całkowicie tajemniczy. W efekcie nie wiadomo było kto na jaki film przyjdzie, a tłumy gromadziły się pod salami czekając na wejście na wypadek, gdyby „ci z biletami” jednak się nie pojawili. Ostatecznie, siedzieli na podłodze. Czy naprawdę nie da się zorganizować takiego interesującego festiwalu w sposób nieco bardziej profesjonalny? Nie rozumiem.