Teoretycznie wiedziałam na jaki film się wybieram. Teoretycznie widziałam zwiastuny i widziałam tę twarz. Teoretycznie byłam przygotowana na mocne wrażenia. Ale okazało się, że rzeczywistość mnie przerosła.
„Zapaśnik” poruszył mnie maksymalnie. Poruszył i przygnębił. Właściwie nawet wbił mnie w ziemię i przez jakiś czas nie pozwalał wstać. Czy to jest kwestia Rourke’go, który naprawdę wygląda przerażająco i on naprawdę tak wygląda bez żadnej charakteryzacji. Czy to kwestia wyobrażenia sobie, że ta historia jest bardzo bliska jego prawdziwej historii. Czy to kwestia przygnębiającej amerykańskiej prowincji, zupełnie beznadziejnej. Czy wreszcie jakichś osobistych skojarzeń – a to z upływającym czasem, a to z relacją córka-ojciec … Myślę, że każdy może znaleźć w tym obrazie jakiś kawałek beznadziei dla siebie. „Zapaśnik” właśnie w swojej mocy przejmowania ludzi jest filmem wyjątkowym.
Poza tym to dobre kino. Mocne, dobrze zagrane. Zaskakujące. I naprawdę nie pozostawiające żadnych złudzeń. Rourke jest w tym obrazie zupełnie niesamowity. Jego twarz jest tak zmasakrowana, że nie ma mowy o mimice. Czy to z powodu uszkodzenia mięsni twarzy, czy z powodu operacji plastycznych, w każdym razie, nie może grać twarzą w żaden sposób, bo nie jest w stanie nią poruszyć. A przy tym jest niewiarygodnie przejmujący. Jego oczy są niesamowicie wymowne i potrafią niejednokrotnie bardzo wzruszyć.
Poza Rourkem jest jak zwykle nieoceniona Marisa Tomei, którą uwielbiam od lat. Patrząc na nią, nie sposób przyjąć do wiadomości jej wieku. Jest autentycznie piękna i bardzo utalentowana. To chyba mocny czas dla niej, zagrała ostatnio klika dobrych ról. Tutaj, w roli striptizerki, jest świetna.
No i trzecia rola w tym filmie to otoczenie. Pokazane z dosadnością słonia. Amerykańska prowincja New Jersey, jak autorytatywnie stwierdziła koleżanka Anima, jest tu pokazana w całości swojej beznadziejności. Są więc kontenery, w których mieszka ostatnia kategoria ludzka, które po prostu im się zamyka zabraniając wstępu do własnego „domu”, jeśli nie zapłacą za kolejny miesiąc. Są jedyne rozrywki pod postacią klubów ze starzejącymi się striptizerkami, nie zawsze tak atrakcyjnymi jak Marisa. Są przerażające spędy miłośników zapasów, przerażające szatnie zapaśników, żenujące pieniądze, za które walczą. Są też najsmutniejsze chyba w całym otoczeniu spotkania z tzw. „byłymi gwiazdami” organizowane w podłych salach przy stołach żywcem przypominających te nasze ze szkół z „cudownych” lat PRLowskich.
Historia jest beznadziejna. Tytułowy zapaśnik był kiedyś wielki, a dziś już nie jest. Na dodatek choruje i to niebezpiecznie, bo na serce. Nie ma w życiu nikogo. Wszystkich stracił. Więcej nie opowiem, bo nie mam w zwyczaju opowiadania fabuły. Powiem tylko, że „Zapaśnika” warto zobaczyć, ale trzeba się wcześniej uzbroić w maksimum odporności.
W skali od 1 do 10 daję 8.