Whatever works (Co nas kręci, co nas podnieca)
Niezawodność. To główna cecha Woody’ego Allena. Jestem pod wielkim wrażeniem jego osoby i twórczości. Idę do kina, wiem, czego się spodziewać i nigdy jeszcze się nie zawiodłam. Bywa nieco lepiej i nieco gorzej, czasem lekko w górę czasem lekko w dół, ale zawsze bardzo, bardzo dobrze. Podobnie jest tym razem. Moim zdaniem, „Whatever works” to fala wznosząca. Sam zabieg bohatera mówiącego do kinomanów nie jest szczególnie nowy, ale u Borysa cecha ta jest szczególnie zabawna. Nikt mu nie wierzy, słynie bowiem z czarnowidztwa, pesymizmu, sarkazmu i ogólnie niezbyt pozytywnych, acz wymagających niebanalnej inteligencji cech. Borys jest bowiem geniuszem. Sam tak o sobie mówi i przyznają to jego przyjaciele. Postać – jak się pewnie domyślacie – zbudowana o cechy głównego bohatera allenowskiego, czyli standardowo mówi jak Woody Allen, jest też hipochondrykiem i lekką ofiarą życiową. Jest też jak zwykle zabawny. Podobnie jak i cały film, w którym wyśmiewane są streotypy, banały, chrześcijaństwo, standardowe damsko-męskie role życiowe i mnóstwo jeszcze innych tematów. Wyśmiewane są w wyjątkowo udany sposób. Muszę przyznać, że scena wkroczenia do mieszkania Borysa ojca …