Wpisy otagowane: koncerty jazzowe

Dianne Reeves w Teatrze Wielkim

Kiedy w 2008 roku nie dojechała na swój koncert w Warszawie, odebrałam to jako jedno z większych rozczarowań roku. Potem w 2009. widziałam ją na koncercie poświęconym Ninie Simone. Zdeklasowała pozostałe wykonawczynie, ale to był króciutki występ. Na jej kolejne koncerty w Polsce niestety z różnych powodów się nie wybrałam. Wreszcie wczoraj, po latach oczekiwania, udało mi się zobaczyć Dianne Reeves w Teatrze Wielkim. Zapraszam na na fanpage, Twitter i Instagram Frobloga. Zachęcam też do prenumerowania newslettera Frobloga. Co tydzień w piątek wysyłam podsumowanie moich relacji. Wystarczy podać swój adres e-mailowy tutaj: Email *

Marcin Wasilewski Trio w Cudzie nad Wisłą

Ten koncert to potrójny hit. Po pierwsze genialne miejsce na plenerowy koncert, tuż nad Wisłą. Po drugie świetne trio, wiadomo, Marcin Wasilewski Trio to nasze jazzowe gwiazdy eksportowe, nagrywają dla ECM, są po prostu genialni. Po trzecie boskie wino. Jak to miło, że można się wreszcie nad Wisłą napić wina. Mój ulubiony szczep granache w swojej hiszpańskiej odmianie czyli Garnacha Blanca. Wino za sprawą Winebaru Bardeaux, który współdzieli z Cudem nad Wisłą nadwiślańską przestrzeń.

Maseli & Ścierański w Panoramie

W bardzo ciekawy klubie w Katowicach – Ligocie, gdzie zwykle odbywają się koncerty, ale bardziej bluesowe czy rockowe, rozpoczął się flirt z jazzem. Na pierwszą linię poszli moi ulubieni i widywani już wcześniej w tym zestawie Bernard Maseli i Krzysztof Ścierański. Sam klub jest świetnym miejscem, z bardzo dobrym jedzeniem, mnóstwem ludzi na sali i na zewnątrz. Świetna obsługa i bardzo przyjemny wystrój – fajnie stylizowany na lata 70te i 80. Super miejsce. Koncert w piątkowy wieczór, sala pełna, pełno też na zewnątrz. Dobra pogoda. Ludzie w różnym wieku. Od studentów do ludzi po 60tce. Niesamowita mieszanka, ale przebywająca ze sobą w zupełnej koegzystencji. W tym zróżnicowanym towarzystwie, częściowo zajadającym, częściowo popijającym piwo, pojawili się muzycy. Zagrali w oknie, śmiejąc się, że to koncert pt. północ – południe – wschód – zachód, tak, żeby muzyka unosiła się zarówno na zewnątrz jak i wewnątrz. Który artysta by się na to zgodził? Oświetleni reflektorami, obstawieni sprzętem, byli świetnym łupem dla … komarów, które skutecznie utrudniały im wyłączne skupienie na muzyce. Utrudniała też atmosfera. Ludzie, choć świetnie się …

Jazzowe kolędowanie w Jazzowni Liberalnej

Bardzo długo się zastanawiałam, czy pisać o tym koncercie. Naprawdę bardzo długo. Do teraz praktycznie nie jestem przekonana, czy powinnam to robić. No ale trudno, decyzja podjęta, postanowiłam przede wszystkim być jednak szczera. Jazzowe kolędowanie to koncert, który był firmowany dwom nazwiskami – Nahorny i Loebl. Ten pierwszy to genialny kompozytor i pianista, melodysta o nadprzeciętnej wrażliwości. Ten drugi to poeta, geniusz tekstów utworów muzycznych, autor sporej liczby hitów Tadeusza Nalepy z „Kiedy byłem małym chłopcem” na czele. Zestaw przyciągający. Do tego jeszcze dwa piękne głosy – Agnieszka Wilczyńska i Janusz Szrom. Agnieszka – wykłada na Wydziale Jazzu w Katowicach, laureatka zamojskiego Konkursu Wokalistów Jazzowych. Podobnie Janusz – świetny wokalista, po wydziale jazzu, również laureat zamojskiego konkursu. Wydawało się, że zestaw artystów jest tak mocny, że nie może być mniej niż wybitnie. Było zaledwie średnio. Po pierwsze kolędowanie było dosłowne. Czyli „rodził się Bóg” z perspektywy Maryji, Józefa, Trzech Królów i pastuszków na przemian, bo w końcu co można odkrywczego jeszcze napisać w temacie kolęd? Tym samym geniusz Loebla niestety nie został nie tylko wyeksploatowany, …

The Globetrotters w Jazzowni Liberalnej

Spotkało się 4 mistrzów. O każdym można byłoby napisać książkę. Każdym można byłoby się zachwycać godzinami. U mnie będzie krótko, bo już kiedyś opisując swoje wrażenia po koncercie Maseli & Ścierański, nie bardzo umiałam się trzymać tematów muzycznych. Pierwszy. Jest szalonym perkusjonistą. Muzykiem, z którym od lat grają mistrzowie jazzu wszystkich narodowości. Nie tylko jazzu zresztą reprezentuje nurt muzyki świata. Wydobywa ze swoich różnorodnych instrumentów niesamowite dźwięki i niesamowite rytmy. Dzięki niemu każda muzyka nabiera niepowtarzalnego klimatu. Drugi.Gra na saksofonach i flecie. Nie jest muzykiem pierwszego planu. Jego nazwisko praktycznie ginie w świecie tak wyeksponowanych i znanych saksofonistów jak Namysłowski, Miśkiewicz, czy nawet o wiele młodszy Sikała. Ale nie trzeba być na pierwszym planie, żeby grać pięknie melodycznie i wzruszać wydobywanymi dźwiękami. Nie zapędzać się przy tym w niekończące się solówki, które mają wyłącznie na celu udowodnienie własnej wirtuozerii, bez poszanowania uszu czy gustów słuchacza. W jego grze wszystko podporządkowane jest melodyce. Trzeci.Kiedy go usłyszałam po raz pierwszy, miałam wrażenie, że mógłby mi śpiewać, a ja mogłabym go słuchać. I w sumie tyle byłoby mi …

Cassandra Wilson w Hotelu Hilton

The Pop Side of Jazz to tytuł trasy koncertowej, częścią której był koncert w sali hotelu Hilton. Dionizy Piątkowski – organizator cyklu koncertowego Era Jazz – zapowiedział, że koncert ma miejsc w najbardziej jazzowej sali w tym mieście. Jestem przekonana, że są bardziej jazzowe. Hotel Hilton niestety kompletnie nie poradził sobie z organizacją tego wydarzenia. No cóż, jest pewna – i to nie subtelna – różnica pomiędzy organizowaniem bankietów i konferencji, a koncertów jazzowych. Po pierwsze nie radziły sobie szatnie, co spowodowało gigantyczne kolejki do szatni i ogólny korek oraz paraliż. Schody ruchome zostały nieruchome, nie wytrzymały napięcia. Wszędzie tłum. Na samej sali ze względu na zbyt niskie podwyższenie sceny, nic nie było widać mniej więcej od piątego rzędu. Tyle w kategorii wpadek organizatorów. Druga wielka wpadka tego wieczoru to niestety publiczność. Być może w połowie złożona z pracowników Ery, nie wiem, ale nie była to z pewnością publiczność jazzowa. Kilka znanych twarzy celebrytów na sali, sporo ludzi, którym wypadało przyjść. Prawie żadnego bujania się w rytm, prawie żadnego bicia brawa po solówkach, nie mówiąc …

WSJD Sing The Truth – The Music of Nina Simone

Mam mnóstwo miłych wspomnień z zeszłorocznych WSJD. Trudno było się oprzeć jakiemukolwiek koncertowi, w ostateczności zrezygnowałam jedynie z Pata Metheny, a i to wyłącznie z powodów finansowych. W tym roku, program był już znacznie mniej gwiazdorski, od początku jednak było dla mnie jasne, że jednego koncertu odpuścić sobie nie mogę – poświęconego muzyce Niny Simone. Cztery genialne wokalistki światowej czołówki wokalistyki jazzowej i około-jazzowej oraz akompaniujący im oryginalny zespół Niny Simone z Alem Shackmannem na czele. Jako pierwsza wyszła niezwykle skromna i najmłodsza z całego towarzystwa Lizz Wright i zaintonowała „I Loves You Porgy”. Wciskająca w krzesło interpretacja na powitanie. Muszę przyznać, że mam dwie płyty Lizz Wright. Ma w głosie coś niezwykle przejmującego, przy jej „Taste Of Honey” wielokrotnie przechodziły mnie ciarki. Na tym koncercie wypadła bardzo dobrze, ale miała trudną rolę – po niej były jeszcze trzy świetne wokalistki. Jako druga – córka słynnej Niny – Simone. Chyba to niesprawiedliwe, że wszyscy recenzenci podkreślali głównie jej karierę w siłach wojskowych. Co to ma do muzyki? Dla mnie absolutnie fascynujące było to, skąd w …

Henryk Miśkiewicz & Marek Napiórkowski Kwartet w Jazzowni Liberalnej

W sobotni wieczór, w wytrwałej w promowaniu jazzu Jazzowi Liberalnej na Starym Mieście, posłuchać można było kwartetu Henryka Mickiewicza i Marka Napiórkowskiego. Panowie grali repertuar ze swoich dwóch płyt – Full Drive i Full Drive 2. Towarzyszyli im Robert Kupiszyn na gitarze basowej i kontrabasie oraz – w zastępstwie Krzysztofa Dziedzica – Robert Luty. I jak było? Było tak, jak jest, kiedy spotka się dobrze ze sobą zgrana ekipa wybitnych muzyków, którzy nie tylko opanowali sztukę grania i improwizowania do perfekcji, ale rutyna nie pozbawiła ich poczucia humoru i chęci zabawy podczas grania, a to nie zdarza się tak bardzo często. Miśkiewicz jest powszechnie znanym saksofonistą jazzowym, podejrzewam, że od kilkunastu lat utrzymuje się w czołówce polskich saksofonistów altowych. Znany jest ze swojej melodyki. Improwizuje, ale nie zapędza się w dźwięki trudne dla ucha. Nie pozwala sobie na zagrania free jazzowe, wręcz przeciwnie, dba o melodykę swoich improwizacji. Napiórkowski z kolei to przedstawiciel tzw. „młodego pokolenia” gitarzystów. Szerszej publiczności znany jest głównie z akompaniowania Annie Marii Jopek. Środowisko jazz fanów zalicza go jednak do grupy …

Herbie Hancock Sekstet w Filharmonii Narodowej

Kiedy przyjeżdża do Warszawy taki mistrz jazzu jak Herbie Hancock, nie ma co się zastanawiać, czy iść, czy nie. Nie ma co analizować, czy jest się największym jego fanem, czy trochę mniejszym, po prostu trzeba iść. Skarżyłam się kiedyś na ceny biletów na koncerty jazzowe i rozważałam, co mogłabym za to mieć. Wtedy ktoś mnie zapytał, dlaczego na nie chodzę, dlaczego nie zrezygnuję i nie kupię sobie kolejnej sukienki, czy luksusowej apaszki. Otóż będę płacić po 200 zł za bilet głównie dlatego, że takich przeżyć, emocji i wrażeń nikt mi nie odbierze. Zostaną moje już na zawsze. Wszystko to, co odczuwam podczas jednego czy drugiego solo muzyków, pozostaje we mnie na zawsze i tworzy mnie taką, jak jestem. Wzbogaca. Tak było też z tym koncertem. Bardziej od Herbiego interesował mnie Terence Blanchard. Fantastycznie uzdolniony trębacz jazzowy. Kiedy usłyszałam go po raz pierwszy na ścieżce dźwiękowej do filmu „Mo’ Better Blues” Spike’a Lee, oszalałam. „Mo’ Better Blues” to zresztą jedyny utwór, który zapamiętałam bezbłędnie po pierwszym przesłuchaniu. Do dziś potrafię powtórzyć melodię, choć naprawdę znam ją …

Arturo Sandoval w Palladium

Był środek tygodnia, dzień męczący, dużo stresu i mało spania, ogólne zmęczenie. Mid West Quartet jako cover band powitałam więc ziewaniem i zniechęceniem, pożegnałam podobnie. Mogliby przygrywać do kolacji, ale nie porywali na koncercie. Mocno się obawiałam, że nic mnie nie wyciągnie ze stanu lekkiej katatonii, w który wpadałam coraz bardziej z każdą upływającą minutą. Organizator kompletnie się kompromitował – a to nie numerując miejsc, choć numerował bilety, a to urządzając 20 minut przerwy po cover bandzie. Było coraz dziwniej i coraz bardziej chciało się spać, nie wierzyłam w szanse powodzenia tego wieczoru. I wtedy na scenę wyszedł Paweł Brodowski, żeby opowiedzieć o gwieździe wieczoru. A zaraz po nim wkroczyło combo Arturo Sandovala. Po drugim utworze nie pamiętałam już o jakimkolwiek zmęczeniu. Weszli w mocny rytm od razu. Rozbili wszystkie pozostałe w pamięci niezdecydowane i leniwe dźwięki poprzedniej ekipy. Wnieśli energię i radość i przekazali ją publiczności. Trąbka, saksofon, instrumenty klawiszowe, bas, perkusja i instrumenty perkusyjne – łącznie 6 osób. Z tym, że Arturo trzeba byłoby liczyć poczwórnie – gra na trąbce, fortepianie, syntezatorze, przeszkadzajkach …