Wojna polsko-ruska
Nigdy nie przeczytałam książki Doroty Masłowskiej – przyznam na starcie. Zastopowało mnie po jakiejś drugiej stronie, nie mogłam przebrnąć dalej. Na film pewnie też bym nie poszła, gdyby nie ogólnie towarzyszące tej premierze zainteresowanie oraz coś, co ostatnio coraz częściej daje mi się we znaki – tzw. kronikarski obowiązek. Niestety wskutek tego odczucia oglądam coraz więcej filmów, których nie ma sensu oglądać. Co mogę powiedzieć o Wojnie polsko-ruskiej? „Widziałam, ale nie zrozumiałam.” Jest to oczywiście popisowa rola Szyca. I tyle. Poza nią? Mnóstwo przekleństw, mnóstwo ćpania i pijanych zwidów. Mnóstwo seplenienia i ohydnej rzeczywistości, a właściwie nierzeczywistości. I jedno ogólne pytanie – o co chodzi? Może ktoś znajdzie w sobie siłę i wyjaśni mi, o co chodziło w tym filmie, będę wdzięczna za oświecenie. Tymczasem uważam, że narażono mnie na całe mnóstwo niczym nieuzasadnionych wulgaryzmów i ohydnych scen. I moje wewnętrzne poczucie estetyki każe mi takiego kina nie oglądać. Męczyłam się przez dwie godziny w nadziei, że na końcu się wyjaśni. Lepiej było wyjść z kina. Choć zrobiłam to dopiero dwa razy w życiu, mam …