Jak zostać królem
Opisywałam ostatnio kilka filmów, co do których miałam duże oczekiwania, a potem równie wielkie rozczarowanie. Cieszy mnie więc fakt, że zdarza mi się też obejrzeć od czasu do czasu film, który spodziewam się, że będzie dobry, a okazuje się być jeszcze lepszy. Ostatnio takie przypadki miałam dwa. Dziś o pierwszym – The King’s Speech, znanym u nas pod tytułem „Jak zostać królem” i reklamowanym u nas jako komedia. Krótko tylko o tej miernej próbie nabicia publiczności w butelkę – rozumiem, że tytuł oryginalny nie całkiem dobrze brzmi po polsku, rozumiem też, że Colin Firth głównie znany jest w Polsce z roli w Bridget Jones i że Walentynki oraz Oscary znakomicie mobilizują do zrobienia z tego świetnego kina „komedii idealnej do zobaczenia, jeśli chodzisz do kina tylko raz w roku”. Ale czy naprawdę ktoś, kto będzie szedł do kina na komedię – no prawie – romantyczną, zaufa jeszcze kiedykolwiek dystrybutorom i raz nabity w butelkę, w ogóle podejmie próbę wyjścia do kina w przyszłym roku? Podejrzewam, że zda się na swój własny telewizor, dlatego nie pochwalam …