Mam chyba jednak zbyt negatywny stosunek do takich wielkich amerykańskich produkcji. Przyznaję, że wchodzę do kina już lekko uprzedzona i trzeba emocji z „Gladiatora”, by mnie przekonać. W „Australii” takich emocji nie ma. Jest za to niezbyt udana próba naśladowania „Przeminęło z wiatrem”.
Tak, obejrzałam ten film w Sylwestra, a jak już wiecie poza nim były jeszcze dwa inne, porównania więc cisnęły się same. I tak, ten film zaczął się o 3ciej rano, więc miałam pewne prawo do zmęczenia, zwłaszcza, że trwa pełne 160 minut, ale wierzcie mi, że gdyby to było dzieło wybitne, nie spoglądałabym na zegarek co chwilę i nie czekała, kiedy wreszcie się skończy.
Skupmy się jednak na pozytywach na początek. Jest jedna magiczna scena w tym filmie – zaganianie bydła przed przepaścią. Wybitna, z ciarkami chodzącymi po plecach. Szkoda, że tylko jedna. Jest piękny dzieciak – przepiękny i bardzo zdolny młody chłopczyk o niesamowitych oczach, przenikliwym spojrzeniu. Jest Nicole Kidman, którą lubię i która bardzo dobrze gra i Hugh Jackman, ciężko przystojny, ale nie wybija się w tym filmie wcale. Są piękne widoki, fantastyczne zdjęcia i przepych, o którym mówiło się już od dawna. W końcu chodzi o tzw. „wielką hollywoodzką produkcję”. I tyle.
„Australia” moim zdaniem nie potrafi się skończyć. I to jest jej podstawowy problem. Sądzę, że było przynajmniej 5 momentów, w których powinien nastąpić koniec tego filmu, bo idealnie się do tego nadawały. Paradoksalnie, pierwszy z nich ma miejsce gdzies w połowie filmu. O wiele lepiej byłoby zresztą, gdyby właśnie wtedy ten film faktycznie się skończył. Potem jest w nim wszystko – trochę „Pożegnania z Afryką”, trochę „Przeminęło z wiatrem”, sporo wątków wojennych, trudne tematy pt. aborygeni, itd. itp. Jakby ktoś nie potrafił się zdecydować, o co tak naprawdę chodzi w tym filmie. Jakby kolejne wątki scenariusza pisało kilka konkurujących ze sobą osób, a rozstrzygającego werdyktu nie było.
Szkoda tego filmu. Będzie z pewnością szykowany do Oskarów i mam nadzieję, że nie wygra. Może w kilku pobocznych kategoriach. Może chłopak dostanie za rolę drugoplanową, jeśli go nominują. Rozmach, który niestety do niczego nie prowadzi. Czy warto ten film w ogóle zobaczyć? Tak, bo jeśli już, to tylko na dużym ekranie. W domu, na DVD, ten film nie ma sensu kompletnie. Ale nie jestem przekonana, czy mogę go z czystym sumieniem komukolwiek polecać.
W skali od 1 do 10 daję 4.