Kultura
Skomentuj

I’m Not There

Od dłuższego czasu się zastanawiam nad tym, dlaczego ten film nie wszedł na ekrany polskich kin. Podobnie jak i nad tym, kto o tym decyduje. Od jakiegoś czasu czekam np. na polską premierę The Boat That Rocked (nowej komedii Richarda Curtisa) i nic. Film miał brytyjską premierę w kwietniu, potem pojawiał się we wszystkich innych krajach europejskich, łącznie z Czechami, Ukrainą, a nawet Estonią. Amerykańska premiera przewidziana jest na listopad, a o polskiej ani mru mru. Po prostu nic.

Wracając do „I’m Not There”, filmu nominowanego do Oscara w kategorii drugoplanowej roli kobiecej dla Cate Blanchett, który pojawił się u nas na DVD w dwa lata po oficjalnej premierze. Nie jest to z pewnością kino wybitne, jest za to dość niszowe i lekko psychodeliczne. Podobnie jak Bob Dylan, którego historię opowiada film. Czy naprawdę nie ma w Polsce aż tylu fanów Dylana, żeby ten film mógł wejść do kin?

Trochę dziwna jest formuła filmu, gdzie w różnych okresach życia Dylan grany jest przez różnych aktorów, a nawet przez jedną aktorkę. Film pokazuje sześć momentów życia i jednocześnie wcieleń Dylana. Trzeba się chwilę skupić na początku, żeby się zorientować w tej szalonej konwencji. Trzeba się mocno skupić, żeby zrozumieć, o co Dylanowi chodzi, jeśli to w ogóle jest możliwe. „All I Can Do Is Be Me Whoever That Is”, z naciskiem na „whoever that is”.

Natomiast nie sposób pisać o tym filmie nie zwracając uwagi na rolę Cate Blanchett. Z pełną uczciwością trzeba przyznać, że jej postać jest do Dylana prawdziwego najbardziej podobna. Rozpoznanie samej Blanchett w tej charakteryzacji jest nie lada problemem. Sądzę, że gdybym wcześniej nie widziała jej na zdjęciach, mogłabym na to nie wpaść. Gra do tego swoim, ale obniżonym głosem, co z pewnością wymaga dodatkowego wysiłku – obniżyć tonację swojego głosu jednocześnie trzymając intonację mowy, nie czyniąc jej sztuczną i do tego jeszcze imitując styl wypowiedzi Dylana … naprawdę mistrzostwo. Dziwi mnie, że tego Oscara nie dostała.

Mam wrażenie, że to kino jest jednak w całości dość przekombinowane. Rozumiem zasadę – Dylan jest tak różnorodny, że warto go pokazać przez 6 różnych postaci, a to jako aktora, a to jako wokalisty, a to jako Billy’ego the Kida. Ale skakanie po wątkach, brak chronologii, różne inne postaci wprowadzane przez autorów, powoduje spore trudności w śledzeniu tej historii, a właściwie tych historii. Dylan się nie poddaje żadnym definicjom. Fakt. Być może moje skupienie byłoby większe, a odbiór lepszy, gdyby udało mi się ten film zobaczyć w kinie … no ale o tym już było.

W skali od 1 do 10 daję 6