Kultura
Skomentuj

Julie i Julia

Postanowiłam zrobić kaczkę luzowaną. To moje mocne postanowienie po obejrzeniu przecudnego filmu „Julie i Julia”. Filmu teoretycznie o gotowaniu.

Oglądając „Julie i Julię” ma się wrażenie, że gotowanie i jedzenie jest po prostu najważniejszą rzeczą na świecie. Jakże bliskie jest mi to sformułowanie. Wprawdzie od pewnego, dość długiego już czasu, nie praktykuję ambitnego gotowania, ale z dużą przyjemnością zajadam się dziełami mistrzów w tej dziedzinie. Dlatego rozumiem doskonale, o czym jest ten film.

To film o dwóch kobietach, które wprawdzie dzieli kilkadziesiąt lat w czasoprzestrzeni, ale łączy pasja. Pasją jest oczywiście kuchnia. Julia Child jest autorką słynnej przełomowej książki kucharskiej o kuchni francuskiej dla Amerykanek. A Julie Powell postanawia odnaleźć cel w swoim życiu i tym celem okazuje się być zrealizowanie wszystkich ponad pięciuset przepisów z książki Julii Child oraz opisanie swoich doświadczeń na blogu. Obydwie historie są prawdziwe.

Poza absolutną dawką optymizmu i bezpretensjonalności ten film ma jeszcze mocne strony w osobie aktorów. Meryl Streep i Stanley Tucci są po prostu bezkonkurencyjni. Dla Streep to kolejny popis wcielania się w postać rzeczywistą, z wszystkimi jej drobnymi szczegółami charakterystycznymi – gestami, intonacja, minami, doborem słów i sposobem ich wypowiadania. Jak zwykle mistrzostwo świata.

Stanley Tucci natomiast to inna bajka. Jest oczywiście znakomity, ale mam wrażenie, że po raz kolejny w drugim planie, jednak się marnuje. Powinien błyszczeć w rolach pierwszoplanowych. Może będzie musiał pójść drogą Philipa Seymoura Hoffmana i samodzielnie wyprodukować coś, w czym zagra główną rolę? I to być może będzie przełom? Nie wiem, nie rozumiem, dlaczego potencjał tego aktora nie jest dostrzegany, a przecież potrafi zaćmić nawet „pięknego” Richarda Gere’a w słynnym „Zatańcz ze mną”.

Podsumowując, „Julie i Julia” to bardzo pogodne, bardzo ciepłe kino. Dowodzi, że można zrobić film pozytywnie zabawny, a jednocześnie o czymś. Zadaje cios wszystkim idiotycznym komediom romantycznym, które wprawdzie pozostają jednym z moich ulubionych gatunków filmowych, ale wyłącznie w dobrym wydaniu, co nie zdarzyło się niestety od dłuższego czasu.

W skali od 1 do 10 daję 7