Kultura
Skomentuj

Just dance – tylko taniec!

Muszę to przyznać otwarcie – tak beznadziejnego filmu dawno nie widziałam. I mam takie wrażenie, że nie chodzi tylko o mój wiek, bo fakt, że nie jestem grupą docelową tego „dzieła” nie budzi żadnych wątpliwości. Kilka lat temu oglądałam „Step Up” i choć też nie byłam zachwycona, to było w nim chociaż coś, chociaż cień autentyczności, choć odrobina emocji na twarzach młodych aktorów. W „Just dance” nie ma nic pozytywnego.

Zaczynając zresztą od samego tytułu i jego polskiego tłumaczenia … Tytuł oryginału to „Make It Happen” – dlaczego więc polski dystrybutor zdecydował się na tak dziwaczny tytuł w polskiej wersji? Nie wiem. Być może chciał się podpiąć pod przebój „Just Dance” Lady Gaga promujący ten film. Skoro jednak nie zrobiono tego w wersji oryginalnej, naprawdę nie sposób zrozumieć, czemu robi się to w Polsce. Jak zwykle, polscy dystrybutorzy lepiej wiedzą, jak powinien się nazywać film.

Ale temu akurat dziełu w niczym to nie zaszkodziło, bo nic nie mogło mu zaszkodzić. Historia jest drętwa i banalna – dziewczyna z małego miasteczka w Idaho przyjeżdża do Chicago dostać się do szkoły tańca, trafia do klubu, ale tylko na chwilę, bo zaraz potem zdaje wszystkie egzaminy i kariera przed nią. Po drodze oczywiście spotyka mnóstwo przyjaciół i nikt z nią nie rywalizuje, a na dodatek zakochuje się z wzajemnością w dyrektorze muzycznym klubu, w którym pracuje. No po prostu banał goni banał.

Aktorzy wybrani chyba totalnie przypadkowo – główna para kompletnie do siebie nie pasuje. Ani ona nie jest tak atrakcyjna jak mogłaby być, ani on nie jest tak wysoki jak być powinien, a dokładniej mówiąc, jest od niej niższy. Ale to wszystko i tak nic, bo ich twarze nie wyrażają właściwie kompletnie niczego. Ktoś kiedyś powiedział, że w Hollywood nie da się kręcić filmów, bo aktorki są tak ponaciągane i mają w twarzach tyle botoksu, że nie ma w nich mimiki. Aktorki takie jak grająca główną rolę w „Just dance”, nie wyrażają żadnej mimiki nawet bez botoksu.

Paradoksalnie w tym filmie nie było nawet dobrej ścieżki muzycznej, takiego hitu, który by porwał, do którego chciałoby się tańczyć. Pamiętam, że po obejrzeniu „Step Up” przekopałam kilka stron w Internecie w poszukiwaniu muzyki wykonawców tamtej ścieżki dźwiękowej. Tutaj – zupełnie bez wrażeń. Nie ma też wcale porywających układów tanecznych  – ot beznamiętne fragmenty, które mają się nijak np. do pokazów wszystkich edycji „You Can Dance”.

Nigdy nie wykazałabym inicjatywy, by pójść na ten film, ale ponieważ był Sylwester i układający program wymyślili, że ten film wpasuje się w klimat, obejrzałam. I nie polecam. Omijajcie go szerokim łukiem, nawet jeśli już niczego innego nie będzie w kinach, wybierzcie się lepiej na spacer albo sanki. Ten film nie jest wart żadnego pozytywnego komentarza.

W skali od 1 do 10 daję 1.