Tradycja niedzielnych brunchów zaczęła się chyba właśnie od hotelu Sheraton i jej niegdysiejszego szefa kuchni – Kurta Shellera. Dziś, kiedy rozprzestrzenia się w bardzo wielu miejscach w Warszawie, warto jednak wrócić do źródeł i posmakować propozycji szefów kuchni dwóch restauracji Sheratona – The Olive oraz The Oriental. Nie da się tego przejeść, a różnorodność zachwyca nawet najbardziej wytrwałych bywalców restauracji.
Brunch obfituje w liczne dania zimnego, gorącego i deserowego bufetu. Zaczynam od przystawek, a ponieważ jestem na diecie (sic! co za pomysł dieta w takim miejscu!), nabieram maleńkie porcje … za to wielu różnych przysmaków. Znajdziemy tu krewetki na przynajmniej 5 sposobów, sashimi i sushi, spośród których wybieram przepyszne plastry węgorza w sosie teriyaki. Kosztuję też raków, które przypominają mi, że należą do grupy skorupiaków, z którymi trzeba się naprawdę namęczyć, a efekt nie do końca jest tego wart. Zjadam też odrobinę pysznego ogromnego kawioru z łososia, pięknie wyeksponowanego na lodzie. I jeszcze trzy mule, w pysznym ziołowym dressingu. I robię sobie przerwę przed daniem głównym.
Pierwsza część dania głównego to krewetki z groszkiem cukrowym w sosie ostrygowym, zrobione w stylu orientalnym. Zjadam odrobinę, w towarzystwie ryżu. Dobre, ale nie powala na kolana. Potem biegnę po okonia morskiego – moja zdecydowanie ulubioną rybę – kucharz przyrządza ją na moich oczach, dodając sosów cytrynowego i szafranowego. Ładniej to wygląda niż smakuje. Niestety, na okonia warto wybrać się gdzie indziej. Jedynym nie-rybnym daniem jest dla mnie tutaj maleńki kawałek dzika w sosie jałowcowym z aromatem trufli. I to jest absolutny hit. Dzik jest lekko twardawy, ale sos tak pyszny, że w całości to zdecydowanie najlepsza pozycja tego dnia.
Desery omijałam szerokim łukiem, zaatakowało mnie jednak małe czekoladowe ciasteczko o aromacie piernikowym, owoce lychee i longana (jadłam pierwszy raz w życiu, niezłe) oraz sorbety – przyzwoity pomarańczowy i wybitny malinowy z całymi kawałkami malin. Oczywiście brunch zawiera również napoje – wino musujące, zwykłe, piwo. wody, herbatę i kawę. Z alkoholu zrezygnowałam, ale raczyłam się pyszną herbatą Earl Grey.
Podsumowując ten brunch, tak, jest drogi – pewnie jeden z droższych w mieście, ale oferta jest również bardzo szeroka. Bardzo dobry bufet owoców morza, o mięsach, wędlinach, serach nic nie piszę, bo nawet nie tknęłam. Oczywiście wybranie się tam będąc na diecie to nie był pomysł mojego życia, ale z pewnością jakaś odmiana dla moich codziennych zmagań z 1000 kalorii. Polecam!
Restauracje hotelu Sheraton, ul. Bolesława Prusa 2, Warszawa