La Cantina zrobiła na nas fatalne pierwsze wrażenie. Po nim, właściwie byliśmy już w 100% przekonani, że miejsce jest nastawione na turystów – czyli jednorazowe wizyty, na których można dużo zarobić, a nie trzeba się bardzo starać. Powitała nas bowiem kelnerka, która „jest nowa i właśnie się uczy”. Doszło więc do małej sceny przy zamawianiu starterów – spytana, czy kalmary są panierowane, zrobiła minę sugerującą, że nie może tego wiedzieć i oddaliła się po szefa sali. Chyba szefa sali. W każdym razie osobę pochodzenia zagranicznego, która ma poważne problemy ze zrozumieniem polskiego. Utknęliśmy zatem w rozważaniu, czy kalmary są panierowane z nową kelnerką i nie rozumiejącym szefem sali. Po kilku minutach donikąd nie prowadzącej rozmowy, zasugerowałam zapytanie kucharza. Wróciła z informacją, że wprawdzie są panierowane, ale mogą nie być. Zamówiliśmy zatem grillowane kalmary i ośmiorniczki na sałacie z sosem tatarskim.
Kiedy przyszło nasze danie, byliśmy już w znacznie lepszym humorze, okazało się bowiem, że kalmary są naprawdę pyszne. Niestety nasz humor nie trwał długo. Ciągle nie podawano nam bowiem wina, a w końcu przyniesiono Barollo zamiast Gewurztraminera. Zanim obsługa sprostowała pomyłkę, byliśmy już po przystawkach. Nie zdążyli zatem podać wina do starterów.
Z winem w końcu się udało, a zaraz po nim nadeszło danie główne. Wprawdzie sądziłam, że La Cantina jest restauracją raczej włoską, jednak zobaczywszy w karcie specjały kuchni tureckiej, a zwłaszcza jagnięcinę, postanowiłam zaryzykować. Być może, gdybym danie główne zamawiała po wpadkach obsługi, nigdy bym się na to nie zdecydowała, uważam bowiem, że nie ma wielu tak wymagających mięs jak jagnięcina i naprawdę trzeba umieć ją zrobić. Na szczęście jednak zamówiłam.
Przyszła z cynamonowym pilaw z rodzynkami i puree z bakłażana. I muszę przyznać, że wynagrodziła mi wszystkie początkowe stresy. To danie z kategorii „zapamiętam gdzie jadłam”. Jagnięcina bardzo pyszna, dobrze zrobiona, nie za twarda, świetnie skomponowana z pilawem – cynamonowym ryżem z rodzynkami. Ale absolutnie wybitne było puree z bakłażana. Po prostu odlot. Mam szczególną obsesję bakłażana, bo wiem, jak trudny bywa w przygotowaniu, tym bardziej podziwiam kucharza. Świetne danie.
Deseru nie zdążyliśmy zjeść, zresztą to miejsce nie wyglądało nam specjalnie deserowo. Jeśli chcecie się tam wybrać, zasiądźcie gdzieś w głębi sali, żeby nie czuć się zdeprymowanym spojrzeniami obsługi wyczekującej gości i patrzącej prosto na Was. Obsługą zresztą się nie przejmujcie. Skupcie się na daniach polecanych przez szefa kuchni. I nie wyjdziecie na tym źle. Muszę przyznać, że ceny nie są uzasadnione, ale tu już odgrywa rolę lokalizacja. Bardzo turystyczna. Za bardzo turystyczna.
Restauracja La Cantina, Nowy Świat 64, Warszawa