Kultura
Skomentuj

Sponsoring

Co można zrobić, jeśli ma się świetny temat na film, znakomitych aktorów i duży budżet na promocję? Można zrobić film genialny, wycisnąć wszystkie soki, pokazać klasę i wielkość, wypromować się na tym i na wieczność uzyskać etykietkę świetnego reżysera. Można też całość niezwykle zepsuć, rozczarować widzów rozbudzonych w oczekiwaniach po poprzednich dobrych filmach. Małgośka Szumowska niestety poszła tą drugą drogą. Szkoda, bo „33 sceny z życia” były – moim zdaniem – filmem niezwykle mocnym, poruszającym, ważnym. Wilka szkoda, ale Sponsoring nie jest.

Na pewno świetni są tu aktorzy Juliette Binoche, Anaïs Demoustier, Joanna Kulig, Krystyna Janda i Andrzej Chyra w epizodach. Bezwzględnie bardzo dobrzy. Juliette kamera śledzi z taką uwagą, że ma się wrażenie, że za chwilę na nią wejdzie. To faktycznie przepiękna aktorka. Bez względu na to, czy ma makijaż, czy spina włosy, czy jest pijana, czy dopiero wstała. Ale motywacje jej postaci nie są dla mnie bardzo wiarygodne. Jako dziennikarka Elle pisze materiał o dwóch dziewczynach, które mają sponsorów. I tak strasznie się tym przejmuje, że to odbija się na jej życiu. Tak mocno wchodzi w swoje obserwacje, że nie potrafi się odnaleźć w relacji ze swoim mężem, czy na wydawanej przez siebie kolacji. Dziennikarka Elle? Naprawdę? Może przemówi przeze mnie teraz sarkazm, ale dziennikarz, który mam deadline za 2 dni, nie będzie się bawił w psychologiczną analizę swoich postaci, dziennikarz pisma kobiecego chyba jeszcze mniej. Nie chcę generalizować, pewnie wyjątki się zdarzają, ale jakoś to do mnie nie przemawia.

Sam temat został potraktowany z dużym dystansem. Właściwie trochę nie wiadomo, czy ten sponsoring jest w porządku, czy nie, czy te dziewczyny są szczęśliwe, czy nie. Nie ma tu żadnej interpretacji, praktycznie nie ma – poza jedną sceną – pokazanych zagrożeń. Nic. To takie fajne zajęcie, gdzie dziewczyny dobrze się bawią i dostają za to duże pieniądze. Na dodatek są dumne z tego, że je stać na mieszkanie w Paryżu i inne przyjemności. No chyba w rzeczywistości tak jednak nie jest, ale jeśli już chodziło o pokazanie tej atrakcyjnej strony zajęcia, to po co scena z Chyrą? I skąd to przerażenie pani dziennikarki?

Film w całości ma mnóstwo dłużyzn, jakiegoś rodzaju przekombinowania, niektóre miejsca są jakby oddane widzowi na zasadzie „my sobie teraz zrobimy przerwę, a Ty masz czas na przemyślenie”. Ja tego czasu nie potrzebuję. Mogę sobie przemyśleć po seansie.

Są i dobre momenty tego filmu. Kulig jest świetna we wplataniu polskich wulgaryzmów w rozmowę z dziennikarką, to momentami naprawdę bawi. Jest genialna scena przy stole dziennikarki podczas kolacji, gdzie nagle siedzą wszyscy kochankowie obydwu opisywanych dziewczyn, może jeszcze kilka innych, ale to tyle. Razem jest ich może … 5. Być może więc ten film powinien się nazywać „5 scen z życia” i ograniczyć do nich wyłącznie.

W skali od 1 do 10 daję 5