Wpisy otagowane: Woody Allen

O północy w Paryżu

Z Allenem tak jest – i nie odkrywam tu pewnie żadnej Ameryki – że cokolwiek robi, nawet gdyby to było gorsze od innych jego rzeczy, to i tak zwykle jest na bardzo dobrym poziomie, być może nawet znacznie wyższym niż wysokie loty innych reżyserów. Mam wrażenie, że „O północy w Paryżu” to słabszy film Allena. Z ostatnich filmów uwielbiałam „Whatever works” – strasznie mnie śmieszył, skłaniał do przemyśleń. Tutaj już aż tak śmiesznie nie jest, ale w dalszy ciągu jest bardzo, bardzo dobrze. W roli głównej Owen Wilson, którego naprawdę bardzo nie lubię, ale Owen oczywiście zachowuje się tutaj jak Allen, nie drażni więc w ogóle. Konstrukcja filmu delikatnie ćwiczy widzów ze znajomości kultury i sztuki. Przez film przewijają się artyści kilku wieków. Wymieniać nie będę, ale Salvador Dali z obsesją nosorożca jest jedną z najzabawniejszych postaci kina w ogóle. W tej krótkiej roli genialny Adrien Brody. Aktorzy zresztą jak zwykle u Allena – plejada gwiazd. Kathy Bates, Rachel McAdams, Marion Cotillard, w epizodzie prezydentowa Carla Bruni. W jednym z wywiadów z Allenem czytałam, że …

Poznasz przystojnego bruneta

No cóż, po prostu Woody Allen. Przyzwyczaił nas do tego, że co roku, najwyżej co dwa, dostarcza film na wysokim poziomie, zwykle zabawny, lekko cyniczny, dobrze zagrany, pięknie wyreżyserowany. Poprzedni jego film „Whatever it takes” był znakomity, śmiałam się niemożebnie. Pod tym względem „Poznasz przystojnego bruneta” lekko rozczarowywuje.  Brakuje totalnego Allenowskiego poczucia humoru, jest sporo śmiechu, ale nie wystarczająco dużo, jak na mistrza oczywiście. Mamy znakomitych aktorów, na czele z samym Anthony Hopkinsem. Swoją drogą, to świetny pomysł, żeby ustawić go w takiej postaci, której chyba jeszcze nigdy nie zagrał. Zwykle przecież prezentuje bardzo szacowne, dostojne, żeby nie powiedzieć „sztywne” postaci. Nawet służący w jego wykonaniu to major domus, który nie okazuje emocji i swoją postawą przypomina lorda. Tutaj Hopkins otrzymuje ludzką twarz. Jest facetem w średnim, a nawet bardziej zaawansowanym niż średnim wieku, z kryzyem wieku średniego, porzuca swoją małżonkę, znajduje młodą tandetną kochankę, ćwiczy na siłowni i przepuszcza pieniądze swojego życia. W tej roli oczywiście spełnia się znakomicie. Szkoda, że tak mało wyzwań stawianych jest przed tym aktorem. Allen zapowiada już na początku …

Whatever works (Co nas kręci, co nas podnieca)

Niezawodność. To główna cecha Woody’ego Allena. Jestem pod wielkim wrażeniem jego osoby i twórczości. Idę do kina, wiem, czego się spodziewać i nigdy jeszcze się nie zawiodłam. Bywa nieco lepiej i nieco gorzej, czasem lekko w górę czasem lekko w dół, ale zawsze bardzo, bardzo dobrze. Podobnie jest tym razem. Moim zdaniem, „Whatever works” to fala wznosząca. Sam zabieg bohatera mówiącego do kinomanów nie jest szczególnie nowy, ale u Borysa cecha ta jest szczególnie zabawna. Nikt mu nie wierzy, słynie bowiem z czarnowidztwa, pesymizmu, sarkazmu i ogólnie niezbyt pozytywnych, acz wymagających niebanalnej inteligencji cech. Borys jest bowiem geniuszem. Sam tak o sobie mówi i przyznają to jego przyjaciele. Postać – jak się pewnie domyślacie – zbudowana o cechy głównego bohatera allenowskiego, czyli standardowo mówi jak Woody Allen, jest też hipochondrykiem i lekką ofiarą życiową. Jest też jak zwykle zabawny. Podobnie jak i cały film, w którym wyśmiewane są streotypy, banały, chrześcijaństwo, standardowe damsko-męskie role życiowe i mnóstwo jeszcze innych tematów. Wyśmiewane są w wyjątkowo udany sposób. Muszę przyznać, że scena wkroczenia do mieszkania Borysa ojca …