Kultura
Skomentuj

Poznasz przystojnego bruneta

No cóż, po prostu Woody Allen. Przyzwyczaił nas do tego, że co roku, najwyżej co dwa, dostarcza film na wysokim poziomie, zwykle zabawny, lekko cyniczny, dobrze zagrany, pięknie wyreżyserowany. Poprzedni jego film „Whatever it takes” był znakomity, śmiałam się niemożebnie. Pod tym względem „Poznasz przystojnego bruneta” lekko rozczarowywuje.  Brakuje totalnego Allenowskiego poczucia humoru, jest sporo śmiechu, ale nie wystarczająco dużo, jak na mistrza oczywiście.

Mamy znakomitych aktorów, na czele z samym Anthony Hopkinsem. Swoją drogą, to świetny pomysł, żeby ustawić go w takiej postaci, której chyba jeszcze nigdy nie zagrał. Zwykle przecież prezentuje bardzo szacowne, dostojne, żeby nie powiedzieć „sztywne” postaci. Nawet służący w jego wykonaniu to major domus, który nie okazuje emocji i swoją postawą przypomina lorda. Tutaj Hopkins otrzymuje ludzką twarz. Jest facetem w średnim, a nawet bardziej zaawansowanym niż średnim wieku, z kryzyem wieku średniego, porzuca swoją małżonkę, znajduje młodą tandetną kochankę, ćwiczy na siłowni i przepuszcza pieniądze swojego życia. W tej roli oczywiście spełnia się znakomicie. Szkoda, że tak mało wyzwań stawianych jest przed tym aktorem.

Allen zapowiada już na początku filmu, że nie wszystko, co się dzieje w naszym życiu ma sens i do końca tę tezę dowodzi. Nie spodziewajcie się więc wielkich wniosków, atrakcyjnych puent. Ostatecznie szczęśliwa na koniec filmu jest jedynie osoba, o której można powiedzieć, że mocno odlatuje od rzeczywistości. Czy to jednak miało być wymową całości? Rzeczywistość można znieść tylko wtedy, kiedy jest się lekko niespełna rozumu? Mam nadzieję, że myśl przewodnia autora nie była aż tak gorzka.

W skali od 1 do 10 daję 7