Z kronikarskiego obowiązku. Ponieważ jestem fanką komedii romantycznych i ciągle poszukuję czegoś, choć w 10% równie zabawnego i inteligentnego jak „Love Actually”, właśnie dlatego poddaję się beznadziejnemu procesowi oglądania dużej liczby komedii tego typu, które raz po raz mnie rozczarowują. I choć dawno już powinnam przestać, oszczędzając swój czas i cierpliwość moich czytelników, niestety podjęłam kolejną próbę. „Brzydka prawda”.
Uwielbiam Grey’s Anatomy i wszystkim aktorom tego serialu daję dużą przewagę już na starcie, więc Katherine Heigl miała spory kredyt początkowy. Niestety. „Brzydka prawda” nie wyróżnia się absolutnie niczym. Historyjka jest banalna i przewidywalna od samego początku, żarty są mało śmieszne, a aktorzy grają tak sobie. Nie ma w tym filmie niczego, co byłoby godne zapamiętania, no może tylko jedna scena orgazmu w restauracji, która jednak jest aż tak mocnym nawiązaniem do słynnego udawania orgazmu przez Meg Ryan, że zastanawiałabym się nawet, czy to nie powtórka z rozrywki …
W skali od 1 do 10 daję 4