Kultura
Skomentuj

W.

czyli jak Oliver Stone rozprawia się z kolejnym prezydentem USA. O Bushu zrobiono już kilka filmów. Właściwie można powiedzieć, że to wdzięczny temat do filmowania. Faktycznie, historia Busha idealnie nadaje się na film. Przerażająca jest ta wizja Stone’a, większym przerażeniem napawa jednak fakt, że większość filmów o Bushu ocenia go w ten sposób, co pozwala myśleć, że nie mamy do czynienia wyłącznie z fikcją literacką.

Stone przedstawia George’a W. jako „gorszego syna” żyjącego w kompleksach nie tylko wobec swojego ojca, ale również, a może przede wszystkim, wobec swojego brata. W. nie jest do końca inteligentny, mówiąc eufemistycznie, za to piekielnie ambitny, choć dopiero od pewnego momentu w swoim życiu. Jest alkoholikiem, wprawdzie niepijącym, ale zdecydowanie z problemem. No i przede wszystkim traktuje rzeczy personalnie, co w przypadku prezydenta USA jest prawdopodobnie najgorszą z możliwych cech. Stone’owski Bush nie godzi się z żadną krytyką, a Saddama Husajna traktuje jako swojego osobistego wroga. Jest też fanatycznie wręcz religijny. Trudno sobie wprawdzie wyobrazić, że po naradach w Białym Domu wszyscy wspólnie zmawiają modlitwę, ale z pewnością dodaje to efektu temu obrazowi.

Jest w filmie kilka „momentów”, prawdopodobnie zupełnie wyssanych z palca, ale faktycznie dodających charakteru całemu przedsięwzięciu. Jednym z nich jest rozmowa przy stole, przy którym za chwilę okaże się, że Saddam Husajn nie miał żadnej broni jądrowej, ale blefował. Głównie zresztą dlatego, że podejrzewał o blef również Busha. Przy tym stole, W. spytany, czemu nie je już ciasta orzechowego, które tak kiedyś uwielbiał, odpowiada, że odstawił słodycze jako wyraz poświęcenia dla żołnierzy walczących w Iraku. Trzeba przyznać, że to sformułowanie naprawdę zapada w pamięć.

Świetny Josh Brolin jako W. Już patrząc na niego w zwiastunach i na plakatach, nie mogłam uwierzyć, jak bardzo upodobnił się do Busha. Ale to oczywiście nie tylko charakteryzacja. To również sposób zachowania, zestaw min obowiązkowych i osobiste zaangażowanie aktora. W końcu nie od dzisiaj wiadomo, że cała rodzina Brolinów z Barbarą Staisand (prywatnie żoną ojca Josha Brolina) bardzo mocno angażowała się w kampanię Obamy. Ten film odbieram więc również jako ich osobisty głos w sprawie.

Nie jestem zwolenniczką filmów politycznych, a Stone potrafił mnie znudzić swoimi wizjami, w tym przypadku jednak udało mu się przykuć mnie do ekranu. Z dużym zainteresowaniem śledziłam jego wizję, zwłaszcza, że dotyczyła czasów bieżących, akcja niejednokrotnie odbywała się „dopiero co”. Można było ten film usprawnić w kilku miejscach, dopracować nieco scenariusz, być może uciec do kilku dowcipów w trakcie (choć zakładam, że celowo je ominięto). Generalnie to dobre kino, choć oczywiście, po raz kolejny, wolałabym, żebyśmy wrócili do filmów 90 minutowych. Nie wiem, dlaczego 130 minut zrobiło się ostatnio standardem.

W skali od 1 do 10 daję 6