Miesiąc: styczeń 2008

Restauracja Osteria

Któregoś wieczora postanowiłam zrekompensować sobie mój bardzo pracowity weekend i zjeść coś dobrego. Może nawet wykwintnego. Tym razem Osteria. Postanowiliśmy ją testować z kolegą, z którym testowaliśmy już chyba z 30 restauracji w Warszawie. Nie wybieramy miejsc kierując się ceną, wybieramy miejsca kierując się dobrą opinią (zazwyczaj czyjąś) na ich temat. Osterię wybraliśmy, bo od dawna intrygowała nas tym, że jest restauracją rybna, owocowo morską, no i oczywiście ostrygi wiodą prym. Wiemy też, że jeden z prezesów wielkiej polskiej firmy informatycznej (a branża ta jest nam szczególnie bliska) zwykł podpisywać tam kontrakty. Zapraszam na na fanpage, Twitter i Instagram Frobloga. Zachęcam też do prenumerowania newslettera Frobloga. Co tydzień w piątek wysyłam podsumowanie moich relacji. Wystarczy podać swój adres e-mailowy tutaj: Email *

Kolacja dla głupca

„Kolacja dla głupca” to absolutny majstersztyk. Pójście do teatru na ten spektakl to taka chwila, kiedy docenia się fakt posiadania rozumu. Macie czasami takie momenty? Ja miewam. Czasem po premierze nowego filmu Almodovara, czasem po jakimś mocnym koncercie jazzowym, czasem po przeczytaniu Vargasa Llosy, a czasem właśnie po spektaklu. Dziękuję Bogu za to, że obdarzył mnie mózgiem na tyle sprawnym, abym mogła docenić i przez to doznawać uczuć tzw. „wyższych”. Wiem, że to nieprzeciętnie zarozumiałe jest. Mam świadomość, ale przyznaję się otwarcie, że takie uczucia miewam. „Kolacja dla głupca” to spektakl wybitny. Można popłakać się ze śmiechu. Tekst jest fantastyczny, fabuła pełna przewrotnych zwrotów zdarzeń, świetne postaci, no ale przede wszystkim aktorzy … Po szacunku dla widza poznaje się najlepszych aktorów. Szacunku dla widza wymaga granie przez 7 lat „Kolacji dla głupca” z takim zaangażowaniem, jakby się grało premierę. Tam nie było jednej frazy zagranej niedbale, tam błyskało geniuszem z różnych stron. Fronczewski – taki, jak zawsze czyli znakomity. Ale Tyniec … Tyniec to jest dopiero aktor.   Całą swoją rolę – głupca właśnie – zbudował …

Michael Clayton

Tegoroczne recenzje zacznę symbolicznie od obejrzanego już ponad dwa tygodnie temu filmu „Michael Clayton”. Symbolicznie, bo uważam, że rok 2007 był dla kina rokiem słabym. Z zainteresowaniem więc czekam na nominacje do Oskarów, do których jeszcze trochę. Pierwsze podsumowania amerykańskiego przemysłu jednak już się pojawiły, wraz z nimi jest i pierwsze wyjaśnienie tak słabego roku. Prawie wszystkie nominowane przez Stowarzyszenie Aktorów Amerykańskichfilmy wejdą na polskie ekrany w styczniu, lutym i marcu, stąd pewnie moja ocena słabego roku w kinie. Prawie wszystkie, bo w nominacjach kilkakrotnie pojawił się właśnie „Michael Clayton”. Na ten film poszłam tak po prostu, bez większego zadęcia i przede wszystkim bez oczekiwań. Dokładnie tak, jak się idzie na ekranizację Grishama. I pewnie też dzięki takiemu nastawieniu, film zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Powiedziałabym, że porównywalne z „L.A. Confidential”, które zaliczam do moich ulubionych filmów. To jest taka sensacja, o jaką chodzi w filmach sensacyjnych. Od początku wyrywa widza z rzeczywistości niefilmowej, właściwie na początku jest trzęsienie ziemi … potem próbuje powoli wyjaśniać co się dzieje, każe kombinować i kojarzyć fakty, każe myśleć. …