Kultura
Skomentuj

Anioły i demony

Co właściwie można napisać o filmie, który wiadomo jakim filmem jest. Nie idzie się na niego z zainteresowania, lecz raczej z kronikarskiego obowiązku. Ogląda się go z przymrużeniem jednej brwi, żeby nie powiedzieć oka. Ma się wrażenie, że aktor odtwarzający główną rolę też ciągle robi do nas oko przekazując podprogowy tekst: „Sorry, wiem, że to shit, ale tyle mi zapłacili, że grzechem było odmówić.” (BTW. Znam gorsze grzechy.)

Można więc napisać to, co powyżej, a poza tym? Poza tym bez efektów. Żadnych. Siedzę w kinie i się nudzę. Co gorsza, nie pamiętam, co się działo w książce, co świadczy raczej o jakości książki niż o mojej pamięci, jest bowiem wiele książek, czytanych przeze mnie dużo wcześniej, których akcję doskonale pamiętam.

Film niby ma być sensacyjny momentami, ale marna ta sensacja. Nie trzyma mnie w napięciu, praktycznie w żadnym momencie. Nawet efekty specjalne z wybuchem antymaterii w roli głównej, nie przyprawiają o opad szczęki, a przecież to po to się takie filmy w ogóle robi.

Zastanawiam się, jak to jest. Przecież rozumiem kategorię filmu nieambitnego, wybitnie komercyjnego, kina sensacyjnego, które ma z założenia tylko odwrócić nasze myśli od rzeczywistości na max. 2 godziny. Nie zostawiać przemyśleń, nie skłaniać do analizy, tylko uprzyjemniać. Rozumiem tę definicję i od czasu do czasu, z dużą radością korzystam z istnienia takich filmów. Niestety w tym przypadku nic nie przyciąga moich myśli, akcja filmowa kilkakrotnie mi ucieka, bo akurat moje myśli zajmują się czymś innym. To chyba jednak znaczy, że ten film nawet nie podlega pod tę, bardzo w końcu niewymagającą, definicję.

W skali od 1 do 10 daję 3