Z zewnątrz – zwykły blok na warszawskim Ursynowie. No może troszkę bardziej elegancki, bo przy ładnym fragmencie Alei KEN. Komu jednak w tym miejscu przyszło do głowy otwierać bałkańską knajpkę? Właścicielom Bałkańskiego Kotła. Wchodzimy do środka i tym samym następuje natychmiastowe przeniesienie w czasoprzestrzeni. Po prostu jesteśmy w jakieś serbskiej czy chorwackiej restauracji, gdzieś bardzo daleko od Warszawy, gdzie jest zdecydowanie cieplej i przyjemniej.
W piątkowy wieczór – jak to na Bałkanach – jest dość pełno. Przy większych stołach biesiadują duże grupy osób w przeróżnym wieku. Całe wnętrze w dość ciemnych, ale bardzo ciepłych kolorach, dużo tkanin, poduszek, bardzo przytulnie. W głośnikach Bregovic, a w mojej głowie tylko jedna myśl – nie zepsujcie mi tego klimatu kiepskim jedzeniem…
Dość szybko dostajemy pieczywo z dobrze przyprawionym serkiem z ziołami i czosnkiem. Dzielnie radzi sobie z pierwszym głodem. Na starter wybieram danie o nazwie Srpska zakuska – oryginalny serbski pršut, owczy ser, pomidory, urnebes. To ogromna porcja pysznej szynki serbskiej, a do tego ser owczy, oliwki, pomidory i urnebes, czyli piekielnie ostra pasta z sera i papryczek chilli z solą i przyprawami. Niezły start, to jest danie z charakterem. Głód mija natychmiastowo, porcja jest nie do przejedzenia dla jednej osoby.
Zamówiłam już jednak danie główne. Zastanawiałam się długo, czy ufać kucharzom. Czy potrafią zrobić kalmary na sposób „nie-polski”, czyli tak, żeby nie były gumowe. Zaryzykowałam. Punjene lignje – Kalmary nadziewane serem kačkavaljem i pršutom, podane z ziemniakami po dalmacku. Przepyszne maleńkie kalmary „baby” z świetnym nadzieniem w środku. Może to danie nie jest wizerunkowym szczytem możliwości, ale mam wrażenie, że to najlepsze kalmary w Warszawie. Mają dokładnie taką konsystencję, jaką mieć powinny. Są dokładnie takie, jakby dzisiaj rano wyłowiono je z morza i lekko poddano obróbce cieplnej.
Jestem lekko zszokowana. Przypominam sobie słowa Dawida Nestoruka o zarządzaniu oczekiwaniami. Tu sprawdza się to w 100%. Niczego bym się po tym miejscu nie spodziewała. Wyglądało na kolejną ursynowską knajpkę z jakimiś ambicjami na Bałkany. Tymczasem wewnątrz panuje niezwykły nastrój, pyszna kuchnia tworzona w oparciu o prawdziwe bałkańskie produkty i Serb o wdzięcznym imieniu Petar jako szef kuchni. Uśmiecha się, pozdrawia nieśmiało zza baru w wolnej chwili, nie zagaduje, ale jest bardzo przyjazny. Po uśmiechach na twarzach gości sprawdza ich stan satysfakcji. Mój jest bardzo wysoki.
Pijemy dobre lokalne białe wino – Vugava. Przez lokalne mam oczywiście na myśli Bałkany, zupełnie zapomniałam, że jestem w Warszawie. Na koniec wieczoru próbujemy jeszcze po kieliszku Malvazija Robinia. I to jest element decydujący. Wiem już na pewno – muszę tu wrócić!
Bałkański Kocioł, al.KEN 88 lok U8, Warszawa
Po więcej zdjęć Bałkańskiego Kotła, będących pierwszą próbką działania Instagramu, zapraszam na Stronę Frobloga na Facebooku.