Kultura
Skomentuj

Bez mojej zgody („My Sister’s Keeper”)

Jest tylko jedna rzecz pozytywna, którą mogę powiedzieć po obejrzeniu tego filmu. Dobrze, że nie poszłam na to do kina. Bardzo mi szkoda tematu, który przecież jest ciekawy i mógł być naprawdę dobrze przedstawiony. Bardzo wielowymiarowy, bardzo trudny. Tu niestety spłaszczony do granic możliwości, na koniec obrócony w temat nieistniejący. Jakiś kompletny absurd.

Rzecz dotyczy dziewczynki, która od urodzenia „służy” jako dawca dla siostry. Właściwie już jej urodzenie było zaprogramowane z myślą o ratowaniu chorej na białaczkę siostry. Potem są kolejne transfuzje krwi, wreszcie rodzina staje przed dylematem przeszczepu nerki. Właściwie rodzina dylematu nie ma – uważa, że przeszczep musi się odbyć. Jednak 10-cio letnia dziewczynka udaje się ze swoim przypadkiem do adwokata. I występuje o separację medyczną od swojej rodziny. Chce pozostać pod opieką rodziców, ale w kwestiach medycznych chce mieć prawo do swojego zdania. Taki jest temat. Trzeba przyznać, że jeden z trudniejszych postawionych w kinie.

Trzeba umieć nakręcić film o taki problemie. Niestety Nickowi Cassaventesowi się to nie udało. Spłycił co mógł. Dodał kilka dłużyzn i totalnie nieprzekonywującą Cameron Diaz. Rozumiem, że to miał być jej start w nowy typ ról, zmiana wizerunku – z wiecznie atrakcyjnej blondynki na mamę trójki dzieci. Niestety przeżywane przez nią dylematy ciągle mają twarz przerażonej histerycznej panienki, a nie doświadczonej losem matki po przejściach. No trudno. Nie każdy może kręcić dobre mądre filmy.

W skali od 1 do 10 daję 4