Budynek przy Belwederskiej, w którym mieści się Bravo Roberto, oglądałam z podziwem. Bardzo atrakcyjny, zupełnie odstający od otoczenia. Niestety mieszkania były tam ponoć tak drogie, że przez pierwszy rok stał pusty. Ostatecznie zaczął się zaludniać, a zaraz potem powstała też na parterze restauracja śródziemnomorska Bravo Roberto.
Wybieram się do Bravo Roberto w sobotni wieczór. Zaczynam od podziwiania wnętrz, jest tu bowiem co oglądać. Miejsce jest zaaranżowane w hallu na parterze budynku, jest otwarte na schody i windę. Zajmuje parter i antresolę, o której jednak dowiadujemy się dopiero przy okazji korzystania z toalety. Wszystko jest w stonowanych pastelach, dobrze dobranych, choć z widocznymi gadżetami śródziemnomorskimi z Ikei.
Kelner, który nas obsługuje jest bardzo specyficzny. Zaczyna od niezbyt pochlebnej opinii na temat pracowitości Włochów, potem jest jeszcze ciekawiej. Nie ma ochoty pokazywać nam menu, za to ma wielką ochotę polecać kolejne dania. W niektórych przypadkach ma to sens, w niektórych niestety nie.
Z polecenia zamawiam na początek Krem czosnkowy z pesto i owocami morza (16zł). Krem jest bardzo dobry, ale po zanurzeniu łyżek konstatujemy, że owoców morza brak. Zgłaszamy kelnerowi, który znika na chwilę. Jemy dalej, bo zupa stygnie. Wraca kelner i zwraca się do nas „widzę, że nie będzie do czego te owoce morza wrzucać, jak je doniosę”. Zdziwieni dowiadujemy się, że owoce właśnie się dogotowują w wodzie z solą morską. Nadchodzą podane w oddzielnej miseczce po kilku minutach, kiedy zupy są już chłodne. Krem bardzo dobry i bardzo ciekawy pomysł na zupę, byłoby to świetne danie, gdyby nie zamieszanie mu towarzyszące.
Na danie główne kelner poleca Krewetki w winie i czosnku, ja jednak wybieram Krewetki i kalmary w pomidorowym sosie z awokado i pomidorkami cherry (44zł). Kalmary nie są gumowe, krewetki są dobre i świeże, delikatne i mdławe awokado trochę mnie dziwi w tym pomidorowym sosie, ale jest ok. To danie jednak jest wyłącznie poprawne, żadnego hitu tutaj nie ma. Sądzę, że czasy imponowania krewetkami już się w Warszawie dawno skończyły.
Karty deserowej nie oglądamy w ogóle, ponieważ kelner informuje nas, że poleca tylko świetne Tiramisu na likierze Baileys (16zł) lub lody waniliowe z gorącymi malinami. Reszta deserów według niego nie ma sensu. Wybieram lody. Wraca po chwili informując, że z lodów zostały już tylko cytrynowe, zmieniam zamówienie na Tiramisu coraz bardziej zirytowana nonszalancją obsługi. Tiramisu jest dość dobre, ale słodkie i głównie oparte na kremie, brakuje biszkoptów. Marzę o pysznym Tiramisu w Mamma Marietta, gdzie Baileys był naprawdę wyczuwalny, a proporcje znakomite.
Przedziwne to miejsce. Z jednej strony naburmuszone i zadzierające nosa nazwami dań w stylu „Żaglowiec z chrupiącego ciasta skrywający filet z soli na blanszowanym szpinaku i suszonych pomidorach podawany z ryżem jaśminowym.” Z drugiej strony obstawione wielkimi pseudo-żaglami z napisami Pizza. Coś tu niestety nie wyszło. Mam wrażenie, że miejsce zaczynało z wysokiego C, a wraz z upływem czasu schodzi do niskiego D. Właściciel ma ponoć na imię Robert, zamiast pogratulować „Bravo Roberto” chciałoby się mu powiedzieć „Słabo Roberto”.
Bravo Roberto, ul. Sułkowicka 2/4, Warszawa
Po więcej zdjęć Bravo Roberto zapraszam na fanpage Frobloga na Facebooku.