Cassandra Wilson znana jest z ciekawych projektów muzycznych. Poza swoimi solowymi płytami, często występuje z muzykami reprezentującymi mocno awangardowe kierunki jazzu. Przez wiele lat nagrywała z Stevem Colemanem, a jej najnowszym towarzystwem muzycznym jest David Murray & Black Saint Quartet.
Na koncercie w warszawskiej Sali Kongresowej muzycy promowali swoją płytę „Sacred Ground”. Koncert bardziej był promowany jako występ samej Cassandry niż mniej znanego polskim odbiorcom Davida Murray’a, ale wszyscy muzycy i wokalistka na scenie okazali się być po prostu partnerami.
Koncert zaczął się od kawałków instrumentalnych. Po dwóch pierwszych, weszła na scenę Cassandra … „My name is Cassandra, they call me a prophet of doom” zaśpiewała i od tego momentu właściwie sala była już szczęśliwa. Poza Cassandrą i Davidem wystąpili Lafayette Gilchrist – fortepian, Andrew Cyrille – perkusja i basista Jaribu Shahid.
Piszę o partnerstwie w muzyce, bo to wcale nie takie popularne, by tej klasy muzycy po prostu dobrze się ze sobą bawili, improwizowali w równie genialnym stopniu, czy grali demokratycznie kolejno soje kompozycje. Nie było kompozycji Cassandry, ale ona – jak to gwiazda – świeciła najjaśniej.
Można spokojnie powiedzieć, że ten koncert nie pokazał możliwości żadnego z wykonawców. Każdy z nich mógłby spokojnie wypełnić swoimi umiejętnościami niejedno muzyczne widowisko, a tutaj wszyscy grzecznie podzielili się miejscem w muzyce i na scenie.
Znakomity lider – David Murray. Niezwykle charyzmatyczny muzyk, znakomicie grający na saksofonie, ale też klarnecie basowym (nie często słyszanym w muzyce jazzowej), chodził sobie po scenie, a to wszedł za kulisy i zagrał z nich jakiś fragment, a to się zbliżał do mikrofonu stojąc centralnie na scenie. Wszystko z dużą dozą luzu, poczucia humoru i niesamowitą wolnością muzyczną. Pewnie niejeden początkujący saksofonista zawył na sali z zazdrości.
Poczucie humoru wydało się zresztą być cecha wspólną wszystkich muzyków. Żartowali ze sobą muzycznie i nie tylko, dobrze się bawili, co udzielało się publiczności, zwłaszcza w końcowej fazie koncertu. Solo perkusyjne grane na perkusyjnym stołku i nogach (własnych oraz krzesła)? Czemu nie.
Znakomity koncert. Prawdziwych piekielnie zdolnych muzyków i świetnej wokalistki. Jakaż to miła odmiana w stosunku do tego rozczarowania ostatnim koncertem Chrisa Bottiego. Jednak klasa to klasa a jazz to jazz. Może to mało oryginalna pointa, ale prawdziwa jak najszczersza prawda.
Cassandra Wilson, David Murray & Black Saint Quartet, Sala Kongresowa Warszawa, 20 marca 2008