Polska, Restauracje, Śródmieście
Skomentuj

Smaki Warszawy

W „Smakach” byłam już kiedyś służbowo. Robiłam tam zorganizowaną kolację na większą ilość osób. Menu było dobre, ale nie zachwycające. Takie kolacje mają jednak to do siebie, że muszą być przygotowywane według innych zasad niż standardowa karta dań, trudno więc po nich oceniać czy restauracja naprawdę warta jest uwagi.

Postanowiłam pójść jeszcze raz. Przyznaję, ze skusiła mnie do tego wyjątkowo dobra opinia panująca o tym miejscu. Fakt, że dostali się do finału konkursu Knajpa Roku 2006 (w opinii Macieja Nowaka z „Co jest grane”), a czytelnicy uznali, że jest tam najlepsze jedzenie. Po takiej rekomendacji warto było sprawdzić jak sobie radzą z menu indywidualnym.

Zachwycił mnie już starter – carpaccio z kaczki z pomarańczowym vinegrettem. Szokująco dobre. Pyszne. Zestawienie kaczki z pomarańczami nie jest niczym nowym, ale surowa kaczka i zimne pomarańcze, to jednak pewne zaskoczenie. Przy drugim daniu był moment zawahania … ewidentnie zmierzałam w stronę dziczyzny. Dziczyznę wolno jeść tylko w najlepszych miejscach. Dziczyzna to nie jest kurczak czy nawet ryba, ani nie owoce morza, nic z tych rzeczy. Dziczyzna to wyższa szkoła jazdy i zazwyczaj nie daję restauracjom szansy na zachwycenie mnie dziczyzną przy pierwszej obecności. Dopiero kiedy przekonają mnie do siebie nieco drobniejszym kalibrem, dopiero wtedy mają szanse mnie zachwycić dziczyzną.

Dla „Smaków” zrobiłam wyjątek. Pomyślałam sobie, a co tam. Tysiące czytelników Gazety Wyborczej nie mogą się mylić, trzeba spróbować. Poszłam na całość. Comber z jelenia w marynacie z jałowca z rumianymi kopytkami i leśnymi grzybami. Pierwsza skucha kuchni – kelner wraca z informacją, że nie ma kopytek ani żadnego innego rodzaju klusek (uwaga stylistyczna – dla mnie kluski to kluski, makaron to makaron), proponuje ziemniaki. Zastanawiam się jeszcze raz nad wyborem tej dziczyzny. To nie powinno było się zdarzyć w dobrej restauracji. Kelner ryzykuje. Mówi, że jeśli jeleń nie będzie dobry, zmieni danie. Ryzykuję i ja. Ryzyko i wysoka adrenalina są najwyraźniej wpisane w moją rzeczywistość. Muszę ryzykować, żeby żyć. Biorę jelenia, ale niepewność pozostaje.

Kelner się śmieje, że gramy z nim mecz. Po przystawkach było 1:0 dla restauracji. Dodajemy, że to jest taki dziwny rodzaj meczu, którego w żadnym wypadku nie mamy ochoty wygrać. Chcemy sromotnie przegrać 0:3. Prosimy o taką właśnie porażkę.

Nadchodzi jeleń. Wytworny, niełatwy, długo oczekiwany. Kelner dodaje, że próbował osobiście i jeleń jest „zacny”. Smakujemy … zaiste jest zacny. Jest nawet bardzo dobry. Niestety przyzwyczajony do występów z kluseczkami trochę za długo czekał na ziemniaki i dlatego był lekko zbyt chłodny … no powiedzmy letni, ale w smaku znakomity. Uśmiecham się do kelnera winszując drugiej bramki. Po trzecią zmierzamy w stronę cukierni, by osobiście wybrać sobie właściwy kawałek deseru czekoladowego …

W poczuciu całkowitej przegranej, ale i smakowego zwycięstwa wychodzimy uraczeni ze Smaków Warszawy. Tak, jest dobrze. Jeszcze nie znakomicie, jeszcze brakuje odrobiny ostatecznego szlifu, ale to jest bardzo dobra kuchnia. I na mapie polskich restauracji warszawskich z pewnością warto ją zauważyć i zapamiętać.

Smaki Warszawy, ul. Żurawia 47/49, Warszawa