Czasami wstyd mi, że się śmieję. Dyktator to Sacha Baron Cohen w swoim klasycznym stylu. Mamy kompletny brak politycznej poprawności, dowcipy tak ohydne, że aż robi się słabo i niedobrze. Mniej więcej co 5 myślałam sobie, że teraz to już przesadził, ale zaraz potem rozładowywał moje naburmuszenie jakimś tak śmiesznym dowcipem, że przechodziłam nad tym do porządku dziennego.
Myślę, że Bruno bawił mnie trochę bardziej, ale nie wiem już, czy to dlatego, że to było moje pierwsze zetknięcie z Sachą i jego zadziwiającym poczuciem humoru, czy po prostu dlatego, że był to lepszy film.
Kilka zdań o Benie Kingsley’u. Uwielbiam tego aktora. Z przepiękną swobodą radzi sobie zarówno w bardzo poważnym jak i kompletnie niepoważnym repertuarze. Zakochałam się w nim z Elegii, którą wolałabym nazywać oryginalnym tytułem Rotha „Konające zwierzę”, uwielbiam go w dalszym ciągu. W roli wuja tytułowego dyktatora jest przezabawny.
Nie bawi mnie Sacha Baron Cohen, kiedy na czerwonym dywanie przed Oscarami wywala rzekome prochy Kim Jong Ila na drogi czarny smoking reportera E! Enatertainment. To przesada. Ale kiedy przesadza w swoich filmach, robi to niezwykle śmiesznie. Czasami wstyd mi, że się śmieje, ale śmiechu tego nie sposób powstrzymać.
W skali od 1 do 10 daję 7