Weszłam do Flaminga w niedzielę rano z bolącą głową. Padał deszcz, było szaro, zimno i strasznie listopadowo. Ten ból głowy zawdzięczałam raczej niskiemu ciśnieniu niż imprezom dnia poprzedniego, miałam więc poczucie cierpienia niezasłużonego. Wchodzę do środka i przede wszystkim dziwi mnie duża liczba gości wewnątrz. Siadam przy stoliku i z trudnością zagłębiam się w lekturę karty śniadaniowej.
Składam zamówienie dość szybko i zdecydowanie. Muszę zjeść potężne śniadanie i wypić jeszcze większą kawę, taki mam plan. Kiedy już zamówiłam, zaczęłam się rozglądać dookoła. Wewnątrz restauracji kompletnie nie widać szaro burej pogody na zewnątrz. Owszem są, okna, przez które wpada światło dzienne, ale ciepłe stonowane oświetlenie zupełnie zmienia nastrój. Powoli zaczynam go doceniać. Jest tu bardzo pięknie. Wszystko w kremach, beżach i stonowanych brązach. Jasne ściany i lampy, biały piec pizzy, elementy wikliny i drewna. Kiedy stan mojej głowy schodzi wreszcie na drugi plan, zaczynam się powoli tym wnętrzem zachwycać.
W wtedy właśnie nadchodzi moje wielkie jedzenie. Na początek Jajka po benedyktyńsku (18zł), oraz Croissant (5zł). Ponieważ w żaden sposób nie byłam w stanie podjąć decyzji, czy zjeść jajka czy Croissanta z szynką Cotto i serem (15zł), wybrałam jakąś opcję pośrednią. Z lektury rachunku wnoszę, że szynkę dostałam gratis od pana kelnera, który chyba ulitował się nade mną, zapewne lekko bełkoczącą o poranku. (No dobra, przyznam się kursywą i w nawiasie, było południe.)
Jajka są pyszne, mają znakomitą konsystencję. Bardzo dobry jest też sos, choć tak gęsty, że okleił się dookoła jajek i nie ma postaci sosu, do jakiego jestem przyzwyczajona. Do tego dobry chrupki boczek i radosne, nadające koloru mojej rzeczywistości grillowane pomidorki koktajlowe. Bardzo smaczne. Croissant jest z tych mocniej wypieczonych, ale mięciuteńki i maślany w środku. Zamawiam wprawdzie masło, ale nie korzystam z niego, to byłaby solidna przesada. Zachwycam się za to szynką Cotto. To gotowana szynka włoska, kwintesencja smaku szynki. Pyszna.
Nie pokonałabym tego bólu głowy bez kawy oczywiście. Zamawiam więc Latte na podwójnym espresso (14zł). Pozdrawiam serdecznie pana kelnera, który mi wyjaśnił, że latte to napój mleczny o dość małej zawartości kofeiny i jeśli chcę dużą kawę na ból głowy, to rozsądnie będzie ją wzmocnić. Prawdopodobnie uratował mój dzień. Ale jak ta kawa pięknie wygląda. Istne Designerskie Latte proszę Państwa. Muszę przyznać, że już się kilkakrotnie zachwycałam sposobem podawania kawy, ale tak pięknych szklanek jeszcze nie widziałam. Oj, coś czuję, że jak tylko Flaming uruchomi sklep internetowy, zażyczę sobie takie w prezencie.
Wychodziłam z Flaming&Co bez bólu głowy, z zadowoloną miną najedzonego kota. Może nawet, choć na szczęście nie mam na to świadków, może nawet się oblizywałam. Flaming to piękne wnętrze, drobiazgi dopracowane do najmniejszych szczegółów, to też dobra obsługa, bardzo przyjazna i dobrze rozumiejąca gości w trudnym porannym stanie. Bardzo mają tu dobre śniadania. Może więc pora wrócić wieczorem na kolację? Wyobrażam sobie, że może być przyjemnie.
Flaming & Co, ul. Chopina 5, Warszawa
Po więcej zdjęć Flaming&Co zapraszam na fanpage Frobloga na Facebooku.