Pierwsze skojarzenie z Four Seasons? Sieć ekskluzywnych hoteli. Pierwsze skojarzenie z kuchnią wietnamską? Obskurne bary szybkiej obsługi, plastikowe tacki, mulące jedzenie i przykry zapach. Jak zatem połączyć następujące informacje: nowa wietnamska restauracja o nazwie Four Seasons powstała na Hożej. Brzmi jak oksymoron.
Fluorescencyjna zieleń wybija się w tutejszym wystroju. Mamy podświetlony bar w tym kolorze, a także świecące zielone motto na ścianie. Do tego drewniane ściany i stoliki, czarne krzesła. Proste tanie kafle na podłodze. To wnętrze mnie nie przekonuje, może nawet odstrasza, ale oryginalności nie można mu odebrać. Jak bardzo lubię kolor zielony, tak tutaj jest go po prostu za dużo.
Przechodzę szybko do karty, a w niej sporo ciekawych pozycji. Wygląda to autentycznie, z przyjemnością skosztuję więc tutejszych smaków. Sałatka Mango z kaczką (25zł), którą zamawiam na start, jest bardzo mocną pozycją tego menu. Orzeźwiająca świeżość mango i cudownie miękka, genialnie przyprawiona kaczka to najbardziej wybijające się tu składniki. Poza nimi mamy jeszcze czerwoną paprykę, nerkowce, świeżą miętę, a także lekki dressing. Nieprzyzwoicie oblizuję się po zjedzeniu tej sałatki.
Na danie główne wybieram Węgorza w czerwonym winie na gorącym woku (54zł). Zamawiam rybę, bo mam ochotę na coś lekkiego, a choć węgorz jest rybą tłustą, lepiej go trawię niż jakiekolwiek mięso. To, co dostaję kompletnie kłóci się z moimi wyobrażeniami o daniu rybnym. Po pierwsze zapach – pachnie wędzonką. Po drugie wygląd – leczo. Po trzecie smak – tłusty zawiesisty sos z wyczuwalną nutą czerwonego wina. Węgorz zawinięty jest niczym śląskie rolady (zwane w Warszawie zrazami) wokół kawałków wędzonego boczku. Mamy tu jeszcze jakąś mortadelę w słupkach, marchewki, cebulę, paprykę, groszek cukrowy i konserwowego ogórka. Smaku węgorza kompletnie nie wyczuwam pośród tak dominujących składników. Szkoda. Dla mnie to zmarnowany temat.
Po tak sprzecznych komunikatach wysłanych przez sałatkę i danie główne, nie pozostaje mi nic innego, jak zamówić deser celem rozstrzygnięcia tego sporu. Sajgonki z taro (12zł). Chrupkie sajgonki, z fioletowo-zielonym nadzieniem. W ramach dekoracji pół truskawki, miód i bita śmietana ze spray’u (dodaję ją na listę koszmarów dekoracji talerza). Pytam, czym jest taro. Dowiaduję się, że to fioletowy słodki ziemniak. Pytam więc, co tu jest zielone. To ponoć słodki ziemniak barwiony na zielono. Sprawdzam w Google taro – to owszem bulwa, ale nie jest ziemniakiem, jej inną nazwą jest kolokazją. Te sajgonki są przyjemne, zwłaszcza fajna jest ich chrupkość. Zielonym kolorem niestety przypominają mi tutejszą fluorescencję wystroju, może to taka zielona spójność?
Kawa wietnamska (10zł) na szczęście pozwala mi uwierzyć w Four Seasons. Na dnie słodkie mleko zagęszczone, na filiżance drip. Kapie sobie powoli przez kilka minut. Znakomicie mocna, znakomicie mleczna, odpowiednio słodka.
Co z tym Four Seasons począć? Czy jestem na tak, czy jestem na nie? Hm… jestem na nie wiem. Mam odczucia ambiwalentne. Doceniam autentyczność, doceniam fakt, że to nowe podejście do kuchni wietnamskiej w Warszawie, nie mogę się jednak z niektórymi daniami tutaj pogodzić. Kiedy się nad tym dłużej zastanawiam, mam ochotę wrócić i rozstrzygnąć ten swój własny spór wewnętrzny. Myślę sobie więc, że jeśli już mam ochotę wrócić, to źle nie jest.
Four Seasons, ul. Hoża 27a, Warszawa, tel. 22 400 27 32
Po więcej zdjęć z Four Seasons zapraszam na fanpage, Google+ i Instagram Frobloga. Zachęcam do prenumerowania newslettera Frobloga. Co tydzień w piątek wysyłam podsumowanie moich relacji. Wystarczy podać swój adres e-mailowy tutaj: