Kultura
Skomentuj

Jacek Kotlarski: Nigdy nie jest za późno

Bardzo uważnie wsłuchuję się w tę płytę od kilku tygodni. Przyznaję, że nie było mi łatwo na początku. Staram się z dużą uwagą podchodzić do nowych polskich wokalistów i wokalistek, o ile Jacka Kotlarskiego można w ten sposób w ogóle nazwać. Obecny jest on na scenie muzycznej jako artysta w tle od wielu lat. Mistrz chórków, muzyk sesyjny, współpracujący z większością największych telewizyjnych produkcji muzycznych w Polsce, łącznie z „Idolem”. Jego nazwisko nie było dotąd jednak znane szerszej publiczności. Ja pamiętam Kotlarskiego jeszcze z czasów studiów, z koncertów Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej w Katowicach.

Kilka tygodni temu pojawiła się płyta Jacka Kotlarskiego „Nigdy nie jest za późno”. Pierwsze słuchanie było trudne. Spodziewałam się chyba zupełnie czegoś innego. Więcej jazzu, więcej swingu, więcej czadu. Potem przeczytałam towarzyszące materiały i wsłuchałam się bardziej intensywniej. Krzysztof Herdzin, aranżer i producent tego krążka, sugeruje, że chodziło o klimaty rodem ze świata Michaela McDonalda, Jamesa Ingrama i Gino Vanellego. Jeśli tak, to dla mnie na tej płycie brakuje hitu w stylu „Venus” Gino Vanelli.


źródło: www.merlin.pl

„Nigdy nie jest za późno” praktycznie nie przyspiesza. Oferuje klimaty balladowe i tempo umiarkowane, nie ma tu nic, co nadawałoby się na wielki rytmiczny i dynamiczny hit radiowy. (Utwór tytułowy miał pewien potencjał, ale przez kiepski tekst został go niestety pozbawiony.) Ale też i głos Jacka Kotlarskiego nie brzmi najlepiej w górnych, energetycznych rejestrach. Zresztą wokalista wydaje się być tego świadomy, ratując się często podkładaniem sobie (swoich własnych i Patrycji Kotlarskiej) chórków w górnych partiach, lub po prostu śpiewem w dwugłosie. Trudno nie spodziewać się świadomości wokalnej po absolwencie katowickiego Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej. Zdarzają się jednak takie utwory jak „Mamy siebie”, gdzie w momentach – wydawałoby się – najbardziej dynamicznych, gdzie melodia pnie się w górę i aż prosi się o pełną siłę głosu, tej mocnej „góry” wokalowi Jacka Kotlarskiego po prostu brakuje.

Są na tej płycie bardzo piękne ballady – takie jak „Twój szczęścia stan”, „Nadchodzisz” czy „Ostatnia noc”.  Kotlarski ma przepiękną, ciepłą, bardzo dźwięczną barwę głosu w swoich rejestrach podstawowych i górnych, jeśli traktowanych delikatnie, bez nadwyrężania. Umiejętnie też wykorzystuje falset.

Z pewnością na wielkie brawa zasługuje aranżacja Krzysztofa Herdzina, dzięki któremu nie jest to po prostu jedenaście nudnych ballad. Gdy wokaliście brakuje przebojowości i wyrazistości, a płycie brakuje hitu, sytuację uratować może wyłącznie aranżer i producent, co Herdzin uczynił. Marek Niedźwiecki miał kiedyś taką kategorię jak „mój ulubiony nudziarz”, nie było w tym cienia pejoratywnego zabarwienia. Moim zdaniem, Herdzin wprowadził Kotlarskiego do tej kategorii, stanowiąc różnicę pomiędzy „mój ulubiony nudziarz” a po prostu „nudziarz”.

Kotlarski próbuje znaleźć swoje miejsce na rynku, gdzie jego „koledzy” z wydziału – młodszy Badach i starszy Szcześniak – postawili już swoje mocne ślady. To nie łatwe zadanie, bo nie tylko trzeba się odróżnić, ale i uciec od prostych rozwiązań, nie brnąć w kolejne soulowo-jazzawe klimaty. Pod tym względem „Nigdy nie jest za późno” jest próbą udaną. Jest to jednak płyta, która wymaga uważnego wsłuchania. Słuchacz nieuważny może ją zignorować, przejść nad nią do porządku dziennego, odrzucić najzwyklej, zapomnieć po pierwszym przesłuchaniu. Życzę Jackowi Kotlarskiemu uważnych słuchaczy.